– W Niemczech jest inne podejście do restauracji. Panuje wsparcie. W Polsce zdarza się hejt – mówi Andrzej Banach, współwłaściciel lubelskiej pizzerii Santos.
• Od jak dawna działa Santos?
– Przy ulicy Wróblewskiego 4 razem z moim wspólnikiem, Michałem Wierzbińskim działamy od dwóch lat. W tym miesiącu świętujemy drugie urodziny.
• Jakie były początki?
– Bardzo dobre. Zadziałała magia nowości. Wiele osób przychodziło zobaczyć jak wygląda nowa restauracja. Chcieli też spróbować, czy nasza pizza różni się od innych i czy serwowane przez nas zapiekanki rzeczywiście nawiązują do smaku dzieciństwa Lublinian: kultowych zapiekanek sprzedawanych przed laty pod Szkołą Muzyczną przy Krakowskim Przedmieściu. Te testy przeszliśmy pomyślnie bo zdobyliśmy wielu stałych klientów.
•A potem przyszła epidemia…
– Zaczęliśmy działać wyłącznie w dostawie lub z odbiorem własnym. Teraz mamy ok. 10 proc. wcześniejszych przychodów.
• Możecie liczyć na jakąś pomoc?
– Skorzystaliśmy z pożyczki w wysokości 5 tysięcy złotych. Kto prowadzi własną działalność, ten wie, że takie pieniądze nie są realną pomocą. Mimo to robimy co w naszej mocy by utrzymać restaurację i nie zwalniać pracowników. Mamy wypróbowany i bardzo zaangażowany zespół. Nie wyobrażam sobie by się z nimi pożegnać i narazić ich na konieczność poszukiwania pracy w czasie, gdy nowych ofert w gastronomii zwyczajnie nie ma. Ale wracając do pomocy to nie sposób nie wymienić pani Haliny Paturaj i całego zarządu LSS, od którego wynajmujemy lokal. To ludzie, którzy doskonale rozumieją problem. Otrzymaliśmy od nich duże zniżki i to nie na miesiąc czy dwa, ale na cały czas działania w pandemii. Wspierają nas w sposób wręcz niespotykany. Jesteśmy im za to bardzo wdzięczni.
• Powiedział pan, że robicie co możecie, czyli?
– Cały czas organizujemy akcje promocyjne. Z okazji Dnia Pizzy przez cały tydzień mieliśmy Margaritę za 2 złote.
• Dokładaliście do interesu.
– Tak, ale chcieliśmy pozyskać w ten sposób nowych klientów. Liczymy na to, że jeśli ktoś zamówił i był zadowolony to do nas jeszcze powróci. Największą radością było dla nas widzieć uśmiech na twarzach klientów. To było bezcenne.
• Macie porównanie sytuacji branży gastronomicznej w Lublinie i w Niemczech. Jak wypadamy?
– Mamy kilku znajomych prowadzących lokale w małych niemieckich miasteczkach. Też działają tylko na dowóz, ale jednak sytuacja jest inna. Małe lokalne społeczności bardzo mocno się wspierają. Stąd wiele zamówień. Oczywiście tej sytuacji nie można porównywać z Lublinem, gdzie restauracji mamy nie trzy, a kilkadziesiąt. Zauważyłem jednak, że w Niemczech jest inne podejście do restauracji. Panuje wsparcie. W Polsce zdarza się hejt. Restauratorzy spotykają się z bardzo nieprzyjemnymi komentarzami, gdy np. dostawa spóźni się 15 minut. Mam wrażenie, że niektórzy podnoszą błędy do rangi trzęsienia ziemi, a nie kopie się przecież leżącego. W naszym przypadku nie jest tak, że na komentarze nie reagujemy. Zorganizowaliśmy np. własny dowóz by nie korzystać z portali, bo zdarzały się tam opóźnienia i dowożenie zimnych dań. To było niedopuszczalne. Potwierdzą to też inni restauratorzy, którzy korzystają z firm dowożących posiłki.