Dokładnie 120 pocisków przeciwlotniczych i osiem moździerzowych znaleźli w jednym tylko dniu robotnicy w powiecie krasnostawskim. Saperzy są przekonani, że to nie ostatnie takie znaleziska. Apelują o ostrożność.
– Dobrze, że tak to się skończyło – mówi chor. Grzegorz Kloc, dowódca patrolu rozminowania chełmskiej jednostki wojskowej. – Strach pomyśleć, co by było, gdyby o pocisk uderzyła łyżka koparki albo natrafił na niego operator młota pneumatycznego.
Ledwo saperzy odjechali z Boniewa z wydobytymi z ziemi pociskami, a już wezwano ich z powrotem po kolejne. W sumie zabrali ich stamtąd osiem.
Nie minęło wiele czasu, a ten sam patrol został wezwany z kolei do Żółkiewki. Tam na terenie gospodarstwa należącego do Karoliny S. podczas rozbiórki fundamentów stodoły gospodarze natrafili na pociski przeciwlotnicze. Okazało się, że było ich tam dokładnie 120. Saperzy zabrali je co do jednego i zneutralizowali w bezpiecznym miejscu.
Gospodarze z Żółkiewki rozbierali stodołę po tym, jak zniszczyła ją niedawna nawałnica. To nie jedyny przypadek, kiedy strugi wody odsłaniały dotąd ukryte pod ziemią niewybuchy.
– Rwąca woda żłobi koryta, podmywa skarpy i wypłukuje miny i pociski – mówi chor. Kloc. – Dlatego w ostatnim czasie mamy tak wiele wezwań. Na przykład spod Grabowca niedawno zabraliśmy pocisk artyleryjski, a z miejscowości Łabunie ręczny granat. Ostatnie deszcze wypłukiwały z ziemi to, co było pod nią ukryte.
Policjanci i saperzy apelują o ostrożność. Przypominają, że podejrzanie wyglądających znalezisk nie wolno dotykać, ani tym bardziej przynosić do domu. Należy je zabezpieczyć i jak najszybciej zaalarmować policję bądź miejscowy urząd gminy. Urzędnicy i funkcjonariusze doskonale znają obowiązujące w takich przypadkach procedury i ich obowiązkiem jest wziąć sprawy w swoje ręce.