Parlophone/EMI
Nasze wyobrażenie o islandzkiej muzyce jest natomiast zdeterminowane przez melancholijne w dużej mierze dokonania Björk (eksperymentalny pop) i zespołu Sigur Rós (epicki post-rock).
Ale oto 35-letni frontman wspomnianej grupy wydał album brzmiący tak, jakby natchnieniem przy jego powstawaniu było to przyjemniejsze oblicze wyspy.
O ile longplayom macierzystej formacji Jónsiego ton nadają monumentalne, wolne, stopniowo rozwijające się utwory, to solowa płyta długogrająca śpiewającego multiinstrumentalisty zdominowana jest przez krótkie, szybkie, skoczne kawałki.
W większości przypadków nie są to proste, zwyczajne piosenki (mają sporo cech progresywnych – zmiany tempa, interludia, ewoluujące orkiestrowo-rockowe instrumentacje), ale dzięki temu, że są zgrabne i melodyjne wydają się lekkie i przyjemne.
Pozytywne wrażenie wzmaga zaznajomienie się z tekstami (tym razem głównie anglojęzycznymi) śpiewanymi przez posiadacza jednego z najsłynniejszych falsetów w muzyce rozrywkowej. Ogólne przesłanie albumu "Go” można zawrzeć w zdaniu: życie jest krótkie, więc trzeba z niego korzystać.