Bilet do kina to cena wiedzy: czy jesteś religijnym fundamentalistą? Antyfeministą? Jakie masz poczucie humoru? Film reklamowany jako „boska komedia” faktycznie jest zabawny. Ale nie tylko.
Tyle się dowiecie z reklamówki dostępnej w kinie i sieci: Bóg (Benoît Poelvoorde) mieszka w Brukseli, ma żonę, córkę i podły charakter. W jego domu panuje przemoc, patriarchat i kult jednostki (czytaj Boga). Przełom następuje, gdy Ea (Pili Groyne) po kolejnym laniu pasem się buntuje.
Przełom w zarządzanym przez Boga świecie objawia się tym, że ludzie dostają sms z datą śmierci i ich telefony zaczynają odliczać im czas. A tytułowy „Zupełnie Nowy Testament” powstaje z opowieści 6 nowych apostołów, których znajduje zbuntowana Ea trafiająca z domu Boga między ludzi. No, bo gdzie może być boskie dziecko na gigancie, tylko wśród ludzi.
Tyle można wiedzieć i jeszcze mieć przyjemność z oglądania absolutnie nieprawdopodobnych a przy tym bardzo życiowych historii.
Kto lubił filmy jak „Parnassus: Człowiek, który oszukał diabła” Terry'ego Gilliama czy wiele lat temu krążący po ekranach kin studyjnych (a teraz pewnie w sieci) film Kevina Smitha „Dogma” podda się urodzie „Zupełnie Nowego Testamentu” z przyjemnością. Podobna poetyka, styl opowiadania i mieszanie baśni z solidną porcją melancholii. OK, ktoś może stwierdzić, że to tanie wzruszenia. Ale ogląda się to świetnie.
Film oficjalnie wchodzi na ekrany od Nowego Roku i będzie w programie wielu sylwestrowych maratonów. Ale już teraz są przedpremierowe pokazy (np. w lubelskim kinie Bajka) z których widzowie wychodzą uśmiechnięci a w czasie seansu dobrze się bawią. Oczywiście ci, którzy na przykład uważają za dowcipne próby cudownego rozmnażania kanapek z szynką. Córka Boga tłumaczy jednemu ze swoich apostołów, że czasami jej nie wychodzi i w bułkach brakuje szynki.
Oczywiście nowy film twórcy „Mr. Nobody”, „Ósmego dnia” czy „Lumiere i spółka” może być tematem rozmyślań egzystencjalnych. W pozornie komediowym obrazie każdy z bohaterów niesie ze sobą jakąś trudną historię. Niespełnioną miłość, blokadę uczuć, chore klimaty rodzinne, melancholię, stracone złudzenia.
Ale kto nie lubi się zastanawiać, może nastawiać na chichotanie. Patrzenie jak dobro zwycięża a najbardziej wściekły Bóg nie wytrzymuje spotkania z urażonym do żywego księdzem.
W jednym z wywiadów reżyser opowiadał, że akcje filmu osadził w Brukseli, bo on i współscenarzysta mieszkają właśnie w tym mieście i uważają je za szare, deszczowe i wiecznie zakorkowane. Ale się okazało, że ludzie z Grecji czy Portugalii akceptowali, to że Bóg wymyślający prawa zgodnie z którymi budzik dzwoni za wcześnie a naczynia się tłuką gdy są już umyte - mieszka w Brukseli. Bo dla nich Bruksela jest miejscem gdzie wymyślane są wszystkie bezsensowne przepisy, które mają zirytować ludzi. Reżyser przyznał się, że o takim aspekcie w ogóle nie pomyślał.