Ten, kto twierdzi, że sztuka rozmowy w narodzie wyginęła, jest w błędzie. Michał Ogórek i Jerzy Bralczyk każdym zdaniem w tej książce udowadniają, że można rozmawiać O CZYMŚ i można to robić JAKOŚ – nie tylko w najlepszym stylu, ale też po prostu interesująco.
To że prof. Bralczyk i Michał Ogórek są prawdziwymi erudytami i mówić potrafią pięknie, gładko i dowcipnie dla nikogo tajemnicą nie jest. Natomiast to, że tak fajnie potrafią rozmawiać ze sobą - i to na prawie 300 stronach książki - to już jest jakieś zaskoczenie. W dodatku to rozmowa, która nie ma tezy, nie jest „ustawiona” pod jakąś ideę. To rozmowa „mimochodem”, ot, pogawędka dobrych znajomych, którzy lubią ze sobą porozmawiać i mają sobie coś do powiedzenia.
„Do czego służy ta rozmowa?” - pyta na wstępie Ogórek. A Bralczyk odpowiada: „Czy rozmowa nie może służyć rozmawianiu?”. I jest w tych słowach cała kwintesencja tego spotkania. I tak właśnie ta rozmowa się toczy; w sposób niewymuszony, lekki, spontaniczny. I choć pozornie do niczego nie prowadzi, to sama w sobie jest po prostu wielką przyjemnością dla czytelnika. I jest to rodzaj przyjemności estetycznej, ale też poznawczej.
Bralczyk i Ogórek rozmawiają... właściwie o wszystkim. O swoich traumach z dzieciństwa (a wszystko przez ten piekielny język polski!), o „pokiełbaszonej” inteligencji i e-inteligencji, o grafomanii i grafologii, o Jaruzelskim, Maciarewiczu, Piłsudskim i Bierucie. O Ziemkiewiczu i Urbanie. O profesorskiej brodzie i o Jerzym Gruzie. O Lwowie i Krakowie.
Ale o kimkolwiek, czy czymkolwiek rozmawiają Bralczyk i Ogórek robią to w sposób życzliwy, przyjazny, ciepły. Jeśli jest w tym dowcip, to nigdy złośliwy – nawet jeśli ostry. Jeśli jest polemika, to błyskotliwa, ale nie kłótliwa. Po prostu najwyższa klasa.