Film wszędzie bije kasowe rekordy, a reżyser, James Cameron opowiada o rewolucji w kinie. Gra ani rekordów nie pobije, ani rewolucji nie zacznie. Bo jest za zwyczajna. Recenzja Avatar: The Game.
Czy chłopakom z Ubisoftu udało się sprostać wyzwaniu?
Ale o co chodzi?
Akcja gry umieszcza nas na planecie Pandora, zamieszkałej przez 3 metrowych, niebieskich obcych-indian Na'vi, jako niejakiego/niejaką (płeć sami wybieramy) Ryder.
Nas bohater jest specjalistą od transmisji danych. Dołączamy do RDA, czyli ludzi kolonizujących wspomnianą wyżej planetę. Zasadniczo na początku nie wiemy, po co RDA jest na Pandorze.
Później nie wiemy, po co walczą z Na'vi. Dopiero przejście umysłu Ryder w ciało Awatara, czyli sztucznie wyhodowane ciało Na'vi i związany z tym wybór strony konfliktu, ujawnia niektóre elementy fabuły, która zresztą nie zachwyca. Po części związane jest to z wcześniejszą premierą gry od filmu, więc producent nie mógł ujawnić niektórych elementów fabularnych. Niemniej jednak przechodząc obie kampanie historia ani na chwilę nie wydała mi się wciągająca.
I pomyśleć, że James Cameron zatwierdził scenariusz dla Avatar: The Game.
W zależności od tego, za kim się opowiemy, czekają nas dwie odrębne kampanie. Każda wystarcza na jakieś 10 godzin rozgrywki, czyli w sumie całkiem sporo jak na dzisiejsze standary.
Grając jako żołnierz RDA czujemy się przytłoczeni Pandorą. Fauna i flora planety nie jest do nas przyjaźnie nastawiona. Przemierzając tamtejsze lasy tropikalne musimy uważać nie tylko na obcych, ale też na sporą liczbę agresywnych roślin. Niektóre będą próbowały nas otruć inne będą do nas strzelać.
Jako człowiek mamy do dyspozycji klasyczny arsenał: karabiny, strzelby, rakietnice, miotacze ognia, etc. Możemy też zastosować unikalne zdolności jak na przykład wsparcie z powietrza.
Grając jako Na'vi Avatar wygląda inaczej. Flora i fauna nas nie atakuje, możemy wspinać się na wysoko położone konary drzew i planować, jak nagle zaskoczyć ludzi przy pomocy niewidzialności czy wzywając na pomoc różne bestie. Jako niebieski kosmita posługiwać się będziemy głównie łukiem, kuszą, mieczem i maczugą.
Obie strony konfliktu mają do dyspozycji różne środki transportu. Siły RDA: samochody, śmigłowce i mechy. Na'vi: koniopodobne stworzenia, sześcionogie pantery i Banshee, czyli lokalne pterodaktyle.
Najmocniejszą stroną Avatara są właśnie lokacje. Spore i urozmaicone, pomimo swej korytarzowej struktury, potrafią naprawdę zachwycić. Większość wygląda jak przegięta wersja lasu tropikalnego z wielkimi drzewami, latającymi w przestworach głazami i gigantycznym chodnikami z pnączy i drzew.
Środowisko sprawia niesamowite wrażenie jeśli dodać, że gra wspiera technologię 3D (ale do tego potrzebny jest specjalny monitor), to można tylko pogratulować.
Niestety najsłabszym elementem tej produkcji jest to, co w grach najważniejsze: rozgrywka.
Opiera się ona głównie na strzelaniu i misjach typu: jedź z punktu A do B, ukatrup, wróć. Słabe tło fabularne wpływa też na misje, które są nie przemyślane i niedopracowane.
Jeśli chodzi o system walki, to i tu nie brakuje błędów, jak np. brak systemu automatycznego namierzania celów (graliśmy na Xbox 360). Jest bardzo uciążliwe w szczególności jeśli się gra Na'vi, ponieważ przeciwnicy są kompletnie niewidoczni w gąszczu roślin lub z większej odległości.
Szwankuje też ich AI. Wiele razy udało mi się zabić 2 lub 3 przeciwników z ludzkiego patrolu, a reszta nawet tego nie zauważyła, mimo że ich towarzysze stali 2 metry od nich.
Avatar wyszedł za wcześnie. Gdyby twórcy wydali go premierze filmu mogliby nadać mu bardziej przekonywującą fabułę i poprawić rozgrywkę.
A tak mamy grę niedopracowaną i pozostawiająca niedosyt. Typowy solidny średniak, ale przeciez obiecywano nam znacznie więcej.
Nasza ocena: 3+