W Sądzie Okręgowym w Lublinie ruszył wczoraj proces braci Jarosława i Przemysława C., oskarżonych o napad na hurtownię wędlin w Kraśniku.
Barczyści mężczyźni górowali nad szczupłymi policjantami, którzy pilnowali ich w sądzie. Starszy, potężnie zbudowany Jarosław C. (ponad 185 cm wzrostu i 115 kg wagi) twierdził, że o napadzie nic nie wie. A w hurtowni nigdy nie był.
Do napadu doszło w lipcu ub. roku. Zamaskowany motocyklista zastraszył karabinem pracowników hurtowni. Zrabował 16 tys. zł. Potem odjechał wraz z kompanem. Policja zorganizowała blokady. W Chodlu jeden z funkcjonariuszy zastrzelił motocyklistę, który nie zatrzymał się do kontroli. Ale - jak się okazało - to nie on dokonał rabunku w Kraśniku.
Wkrótce śledczy odnaleźli broń użytą podczas napadu. Karabin był zawinięty w pieluchy. Badanie ujawniło na nich ślady DNA rocznego synka Jarosława C. - Nie wiem skąd się wzięły - mówił w sądzie ten mężczyzna.
Ireneusz L. nie mógł się bronić. Kilka miesięcy temu wyjechał za granicę. Prokuratura oskarżyła go o pomaganie braciom w zacieraniu śladów po napadzie. Jego sprawa jest prowadzona osobno.