Rozpoczął się proces mężczyzny, który miał skatować swojego kolegę za kradzież maszynki do skręcania papierosów. Pobity Grzegorz G. został później porzucony przed własnym domem. Zmarł dwa dni po napaści.
– On był pijany. Lekko go popchnąłem, wstał z krzesła, przewrócił się na podłogę i uderzył w głowę – tak wydarzenia z listopada ubiegłego roku relacjonował w piątek główny oskarżony. Proces Grzegorza B. rozpoczął się w Sądzie Okręgowym w Lublinie. 39-latek odpowiada za fatalne w skutkach pobicie swojego imiennika.
Obaj panowie mieszkali w miejscowości Pasieka, niedaleko Kraśnika. Grzegorz B. pracował dorywczo na budowach. Nie wchodził w konflikty z prawem. Feralnego dnia odwiedził go znajomy Grzegorz G. Obaj zaczęli razem pić alkohol w tzw. kuchni letniej. Później dołączył do nich znajomy, 27-leni Damian K. – ochroniarz z Lublina.
W pewnej chwili mężczyzna razem z gospodarzem wyszli na zewnątrz. Zostawili Grzegorza G. Kiedy wrócili po paru minutach, na stole nie było już maszynki do skręcania papierosów. 39-latek miał wówczas sięgnąć po gumową pałkę.
– Krzyczał do Grześka „oddaj, bo ci przyp…lę”. Potem uderzył go pałką z boku w głowę – relacjonował śledczym Damian K. Mężczyzna odpowiada dziś przed sądem za nieudzielenie pomocy rannemu.
Grzegorz B. zapewniał w sądzie, że nie uderzył swojego imiennika. Śledczy ustalili jednak, że zadał ofierze przynajmniej dwa ciosy w głowę. Oszołomiony mężczyzna zdołał jeszcze podnieść się z krzesła, po czym upadł na podłogę.
Damian K. zaczął wtedy przeszukiwać mu kieszenie. Gospodarz nagrywał wszystko telefonem komórkowym.
– Znalazłem w kieszeni Grześka maszynkę – wyjaśnił w sądzie Damian K.
Po awanturze 27-latek i gospodarz nadal pili alkohol. Później zapakowali rannego kolegę na wózek ogrodniczy. W sądzie zapewniali, że mężczyzna nie wyglądał na umierającego.
– Wypił jeszcze piwo. Potem śmiał się, że jedzie do domu na wózku, jak król – przekonywał w sądzie Grzegorz B.
Obaj oskarżeni, w zimną listopadową noc zostawili kolegę przed domem. Grzegorz G. zmarł. Jego ciało odnaleziono dwa dni po awanturze. Policja szybko zatrzymała uczestników libacji.
Grzegorz B. nie przyznał się do spowodowania tragicznych w skutkach obrażeń. Damian K. przyznał się do winy.
– Nie myślałem, że Grzesiek potrzebuje lekarza. Nie chciałem, żeby coś mu się stało. Następnego dnia rozmawiałem z nim przez telefon – przekonywał śledczych.
Damianowi K. grozi do 3 lat więzienia. Grzegorz B. musi się liczyć z karą do 12 lat pozbawienia wolności.