Gdy jedni polują na nowsze wersje najnowszych modeli aparatów i kamer, inni wybierają historię fotografii. Metodami sprzed kilkuset lat przygotowują płytki i fotografują tak, jak robili to panowie w melonikach i panie w gorsetach. Efekty są niezwykłe. W ferrotypii nawet bloki i mosty nad Bystrzycą robią się XIX-wieczne...
To był wyjątkowo zimny weekend listopada. A na łące nad Bystrzycą na tyłach ul. Bronowickiej jeszcze kilka stopni mniej. Tu zaparkowała objazdowa ciemnia, jakiej używa Rafał Biernicki, który od lat prowadzi pracownię klasycznej fotografii.
Artysta kilka lat temu kupił w Niemczech auto, które wcześniej było karetką pogotowia. Dziś w środku pełno pojemników na odczynniki chemiczne, jest małe akwarium na płyty fotograficzne. Teraz ciemnia służyła uczestnikom warsztatów stosowania dawnej techniki pozytywowej. Ferrotypii. Przez dwa dni zjeździli Lublin. Byli ze swoim mistrzem na Rusałce, targali sprzęt na dach CSK, pojechali pod Most Kultury.
- Panoramiczna kamera 30x50 cm, aluminiowe podłoże, kolodionowe rozlewiska i eterowe mgły. Fotografie z niespodziankami, fragmentami liści, kurzu... - napisał na Facebooku Marcin Sudziński z Pracowni Fotografii Centrum Kultury, organizator warsztatów, pokazując wszystkie oniryczne ferrotypy jakie wówczas powstały.
- Efekt warsztatów? Kupiłem stary aparat fotograficzny i chcę go tak przerobić by wykorzystać do robienia zdjęć tą metodą. Płytki będą małe, wielkości kliszy, którą zakładało się do aparatu. Spróbuję wszystko od podstaw przygotowywać sam, tak, jak to się działo w czasie warsztatów. Jeśli będę zadowolony z efektów, jak mi się spodoba, to pomyślę o kupnie aparatu, który pozwoli robić ferrotypy wielkości pocztówki. Myślę o portretach - mówi Kamil Leszczuk z Siedlec, jeden z uczestników warsztatów. Swoją pierwszą w życiu panoramę wykonaną metodą ferrotypii trzyma gdzieś w szafie. - Nie powiesiłem na ścianie, nie ma ona dla mnie wartości sentymentalnej. Zdjęcie nie jest istotne, ważna była metoda.