W lubelskich kinach (Cienema City Plaza, Cinema City Felicity, Multikino) w dalszym ciągu możemy zobaczyć jedną z najgłośniejszych premier filmowych sierpnia – „Mission: Impossible. Rogue Nation”. Najnowsza odsłona przygód agenta Ethana Hunta to zdecydowanie coś dla wielbicieli kina akcji zaprawionego widowiskowymi pościgami oraz ciętym humorem.
Kto pamięta słynny i wielokrotnie nagradzany serial z końca lat 60-tych, czy chociażby jego kontynuację kręconą w latach 80-tych, ten wie, że zanim na ekranach kin pojawił się Tom Cruise, triumfy święciła ekipa agentów z Peterem Gravesem na czele. Hollywood pod koniec ubiegłego wieku chętnie sięgało po pomysły ze starych seriali.
Podobnie było z „Mission: Impossible” De Palmy, który nawiązywał do skutecznie wykorzystującej nastroje zimnej wojny produkcji telewizyjnej. Na potrzeby swojego filmu reżyser stworzył zupełnie nową postać – agenta Ethana Hunta, jednak nie odciął się od charakterystycznych elementów serialu, jak ulegające samozniszczeniu taśmy z zadaniami, czy kultowy motyw muzyczny Lalo Schifrina.
Film z 1996 roku stanowił świetne połączenie kina szpiegowskiego z tak zwanym heist movie (związanego z planowaniem kradzieży), nie dziwne zatem, że szybko postanowiono przekuć ogromny finansowy sukces na kolejne kontynuacje. Zdaje się, że będą one powstawać tak długo, jak tylko Tom Cruise będzie w formie. Bo – o dziwo – mimo 53 lat na karku, na ekranie ciągle prezentuje się znakomicie.
Fabuła najnowszej części zdaje się być pretekstowa. W „Rogue Nation” jednostka IMF zostaje rozwiązana, a za Ethanem Huntem zostaje wysłany list gończy. Tymczasem bohater próbuje rozpracować groźny Syndykat planujący kolejne ataki terrorystyczne. Hunt, działając na własną rękę, musi nie tylko udowodnić własną niewinność, ale też uratować świat przed grożącym mu niebezpieczeństwem. Znamy to? Nie szkodzi. Seria „Mission: Impossible” nigdy nie należała do szczególnie ambitnych, ale ze swojego zadania – dostarczania rozrywki – wywiązywała się z nawiązką. Nie inaczej jest w tym przypadku.
Przede wszystkim: akcja! Jej tu nie brakuje. W przeciwieństwie do poprzednich odsłon dialogi w dużej mierze ograniczono do żartów, kąśliwych uwag i ironii rozładowującej napięcie pomiędzy jedną a drugą widowiskową sekwencją. Kolejne strzelaniny i pościgi dostarczają mnóstwo frajdy, ale cieszą też oko poprzez fakt, że efekty komputerowe wykorzystywano tylko w najbardziej koniecznych sytuacjach. Sceny nie rażą sztucznością, wręcz przeciwnie – zachwycają realizmem. Dość powiedzieć, że Tom Cruise większość scen kaskaderskich wykonywał sam i pozwolił się nawet przyczepić do startującego samolotu, co na ekranie prezentuje się wyjątkowo spektakularnie.
Reżyser Christopher McQuarrie bardzo dobrze orientuje się we współczesnym kinie (jest uznanym scenarzystą) i widać, że doskonale wie, czego unikać. Niewiele jest tu miejsca na patos i sentymenty, całość podporządkowana jest akcji.
„Rogue Nation” nie zmieni oblicza kina, ani nie zapisze się w jego historii, ale też nie udaje, że jest czymś więcej, niż tylko bezpretensjonalnym blockbusterem. To szczera, niezobowiązująca rozrywka na najwyższym poziomie. Jeżeli podobały Wam się poprzednie odsłony serii, to tym razem także nie będziecie zawiedzeni.