Ruszyła uliczna kuchnia dla ubogich i bezdomnych.
Samochód z napisem "gorący posiłek” wyrusza na ulice Lublina w każdą sobotę i niedzielę. W środku siedzą wolontariusze, którzy trzymają na kolanach garnki, termosy z zupą i herbatą oraz kanapki.
Zanim jednak siądą do samochodu, w kuchni spędzają dwie godziny. - Gotowanie zaczyna się o godz. 10.30. Do godz. 12 z minutami muszą przygotować ok. trzydziestu posiłków. I zazwyczaj rozgotowują makaron - śmieje się Marta Tarnowska, opiekunka akcji "Gorący posiłek”. Produkty na posiłki otrzymują ze zbiórek żywności w hipermarketach, czy z Banku Żywności. Ale ciągle jest ich mało. - Dostajemy prawie same makarony. Brakuje sosów, czegoś czym można by było zaprawić kluski - mówi Tarnowska.
Z tym co przygotują, wolontariusze jadą na pl. Dworcowy. Wcześniej próbowali krążyć po mieście i zatrzymywać się, gdy zobaczą kogoś, kto może być potrzebujący. Ale takich ludzi było niewielu. - Bo dla wszystkich, punktem zbornym jest plac przy dworcu PKP. I to tutaj przychodzą. Dlatego postanowiliśmy, że tam będziemy stali - mówią organizatorzy akcji.
Do samochodu podchodzą różne osoby. - Są to zarówno bezdomni i biedni, ale też tacy, którzy wolą zjeść u nas ciepły posiłek, a pieniądze wydać na coś innego - twierdzi Tarnowska. Po jedzenie przychodzą czasem też przyjezdni, którzy twierdzą że stać ich tylko na bilet. Im też nikt nie odmawia.
Wieczorem "Gorący posiłek” jest zamieniany na "Gorący patrol”. - Kanapki, herbatę robimy ok. 19 i wtedy wyruszamy na miasto - mówi Renata Dobrzyńska, organizatorka akcji. - Trochę jeździmy po mieście, a później odwiedzamy noclegownię.
Z pomocy wolontariuszy w jeden dzień korzysta ok. 20 - 30 osób. Przeważnie są to mężczyźni, w różnym wieku. Jak reagują? - Na początku są zdziwieni. Później dziękują i zaczynają opowiadać o swoich problemach - mówią wolontariusze.