70-letniej kobiecie chorej na raka odmówiono w lubelskiej przychodni zrobienia zastrzyku tylko dlatego, że była z Warszawy.
- Przyjechałam do Lublina, bo tu mieszka mój syn - opowiada pani Halina. - Po wyjściu ze szpitala dostałam receptę na zastrzyki. Muszę je brać codziennie. Poszłam więc do najbliższej przychodni. Najpierw pielęgniarka powiedziała, że nie zrobi mi zastrzyku, bo to nie jest mój rejon. Po awanturze zadzwoniła do funduszu zdrowia. I w końcu zrobiła mi ten zastrzyk. Ale więcej już do tej przychodni nie poszłam. To była dla mnie bardzo przykra sytuacja. Przecież pacjent ma prawo leczyć się w całej Polsce, rejonizacja już nie obowiązuje.
W przychodni lekarza rodzinnego "Czechów”, do której pacjentka poszła, nie widzą problemu, ponieważ kobieta w końcu zastrzyk dostała. - W sytuacji, kiedy pacjent nie jest do nas zapisany, udzielamy pomocy tylko w nagłych przypadkach oraz zagrażających życiu. A to nie był taki przypadek. Pacjentka była ciężko chora, ale jej stan nie był przecież nagły - mówi lek. med. Iwona Czajka, kierownik przychodni.
Łukasz Semeniuk, rzecznik prasowy Narodowego Funduszu Zdrowia w Lublinie, przyznaje, że rejonizacji nie ma, ale mimo wszystko potwierdza słowa kierowniczki przychodni. - W takiej sytuacji bezpłatną pomoc można dostać tylko u swojego lekarza. Inaczej należy się liczyć z koniecznością zapłaty.
Zdaniem prof. Krzysztofa Marczewskiego z Zakładu Etyki Akademii Medycznej w Lublinie ekonomia w służbie zdrowia staje się coraz bardziej bezwzględna. - Nie ma rejonizacji i nie powinno być, bo według założenia pieniądze idą za pacjentem - przypomina.
Ale, jak dodaje profesor, tak nie jest. - Rozliczenia z funduszem zdrowia są bardzo złożone, a argument "jak zrobię więcej zastrzyków, to zarobię więcej pieniędzy” już nie funkcjonuje - kontynuuje. - Można leczyć pacjentów, za których fundusz nie zapłaci. W przychodni mogli się obawiać, że jak zrobią zastrzyk nie swojemu pacjentowi, nie dostaną zapłaty.