Domniemane atrapy bomb przy trasie S12 okazały się aparatami fotograficznymi. 47-letni fotograf usłyszał już prokuratorskie zarzuty – odpowie za spowodowanie fałszywego alarmu bombowego
Podejrzanie wyglądające pakunki funkcjonariusze policji zauważyli 18 grudnia na siatce ogrodzeniowej przy ul. Piaseckiej w Świdniku. Na miejscu natychmiast zjawiły się radiowozy, wozy strażackie, antyterroryści i inne służby. Pirotechnicy ocenili, że paczki mogą być groźne. Na czas ich „rozbrajania” zamknięto więc biegnącą obok trasę S12. Utrudnienia w ruchu trwały kilka godzin.
Kiedy sprawę nagłośniły media, na policję zgłosił się 47-latek ze Świdnika. Przyznał się do umieszczenia pudełek przy drodze. Niespełna dwa tygodnie wcześniej podobny pakunek rozłożył przy torach kolejowych w Świdniku. Zauważyli je pracownicy PKP. Podczas akcji przy świdnickim dworcu również interweniowali policyjni pirotechnicy.
– Na płocie stwierdzono sześć przedmiotów przymocowanych za pomocą taśmy klejącej – relacjonowała na miejscu akcji przy S12 Elwira Domaradzka, oficer prasowy świdnickiej policji. – Widać na nich diody i okablowanie więc można przypuszczać, że mogą to być materiały wybuchowe. Akcja cały czas trwa, ładunki są po kolei z płotu zdejmowane i neutralizowane.
– Nie wiem skąd się wzięły informacje o kablach i diodach. Nic mi o tym nie wiadomo – dziwi się Marcin Nosowski kierujący Prokuraturą Rejonową w Świdniku. – Z raportu pirotechników wynika, że w żadnym z pakunków nie było jakichkolwiek niebezpiecznych materiałów – dodaje.
Okazało się, iż rzekome atrapy bomb to w rzeczywistości aparaty otworkowe, które wykorzystuje się w technice fotograficznej, zwanej solarigrafią. Wymaga ona bardzo długiego czasu ekspozycji, zwykle rzędu kilku miesięcy.
Chociaż aparaty nie są one jakimkolwiek zagrożeniem 47-letni fotograf musi się liczyć z poważnymi problemami.
– Usłyszał zarzut dotyczący spowodowania fałszywego alarmu – mówi prokurator Nosowski. – Będziemy wyjaśniać, czy rozmieszczając swoje aparaty zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie to może wywołać.
47-latek nie przyznaje się do winy. Zapewniał, że nie miał zamiaru stawiać na nogi wszystkich służb ratowniczych. Mężczyzna jest obecnie pod dozorem policji. Prokurator nakazał mu również powstrzymanie się od montowania kolejnych aparatów. Za wywołanie fałszywego alarmu grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia.