Drzewo rosnące na jednej posesji w każdej chwili może przewrócić się na sąsiednią działkę.
ul. Bażantowa, dzielnica Szerokie, osiedle domków jednorodzinnych. To tutaj toczy się spór niczym z filmów o Kargulu i Pawlaku. Panie Mirosławę i Grażynę* dzieli płot z siatki ogrodzeniowej.
Wojna trwa od dawna. Pani Mirosława oskarża sąsiadkę o to, że zniszczyła jej ogrodzenie i wiele razy próbowała zablokować jej dojazd do posesji. Pani Grażyna twierdzi, że rodzina zza płotu leje jej do ogródka szambo. Policja przyjeżdżała tu wiele razy, by pogodzić zwaśnione strony. Zgody nie ma do dziś. Ale nigdy wcześniej spór nie otarł się o prokuratora. A poszło o drzewo.
- Latem sąsiadka wyrwała metalowe płyty z ogrodzenia - twierdzi pani Mirosława, której posesja położona jest póltora metra wyżej od sąsiedniej działki. - Właśnie tymi blachami umocniona była skarpa. Później zaczęła ją podkopywać i tak odsłoniła korzenie mojego drzewa.
Teraz pień modrzewia znajduje się dokładnie na krawędzi skarpy. Gołym okiem widać, że drzewo nie jest już tak stabilne. - Klimat się zmienił, wieją silne wiatry i boję się, że to drzewo przewróci się prosto do mojego ogródka - mówi pani Grażyna. Zaprzecza też oskarżeniom. - Niby jak mogłam podkopać tę skarpę? Przecież ona jest za ogrodzeniem - dodaje. I żąda, żeby sąsiadka jak najszybciej wycięła sporne drzewo. - W lipcu wystąpiłam w tej sprawie do Urzędu Miasta.
Ale pani Mirosława drzewa wyciąć nie chce. - Jak ona może mówić o zagrożeniu, skoro sama to zagrożenie spowodowała? - pyta.
Magistrat zna już tę sprawę. - 14 września jedziemy tam na wizję lokalną - zapowiada Marcin Cebula z Wydziału Ochrony Środowiska w lubelskim Urzędzie Miasta. - Ale nie mamy prawa zmusić kogokolwiek do wycięcia drzewa. Dlatego jeśli obie strony się nie dogadają, skierujemy sprawę do prokuratury.
* Imiona bohaterek tekstu na ich prośbę zostały zmienione.