Kocham dzieci nad życie i nie mogę już patrzeć jak bidują - mówi Michalak. - Błagam, niech ktoś pomoże moim dzieciom.
Rejon Chodla to zagłębie szklarniowe. - Dwoje starszych dorosłych dzieci chodziło od szklarni do szklarni, szukając zatrudnienia.
Kazimierz Michalak żadnej pracy się nie boi. Może robić wszystko. Jego dzieci też nie są leniami. Problem tylko w tym, że nikt tutaj nie szuka pracowników, zwłaszcza zimą
W okolicy nie ma zbyt wielu firm. Łatwiej o pracę jest w sezonie letnim - u rolników. - Zatrudniamy się do prac polowych lub przy gospodarstwach. Pracujemy także na swojej ziemi. Ale cztery hektary - przy dzisiejszych cenach - to za mało na utrzymanie takiej dużej rodziny. A już zimą jest prawdziwa tragedia - ciągnie opowieść.
Kazimierz z zawodu jest rolnikiem. Podejmuje się każdej pracy jaka się trafi. Ale od wielu miesięcy nie może znaleźć żadnego zatrudnienia. Jest "złotą rączką”. - Wystarczą mi dobre narzędzia, a jestem w stanie zrobić wszystko. Tak samo moje dzieci - przekonuje.
Mamy wspaniałe dzieci
- U nas proszę pani jeszcze nie jest tak źle - dodaje z nutą optymizmu K. Michalak. - Przynajmniej się rozumiemy. Kochamy dzieci, a dzieci nas. Nie ma kłótni, przemocy. Udało nam się wychować wspaniałe dzieci. A, że jest biednie? Cóż, to da się wytrzymać. Byleby wszyscy byli zdrowi. Robimy co się tylko da, żeby jakoś przeżyć.
Dzieci rzeczywiście są do siebie przywiązane. Starsze opiekują się młodszymi. Najmłodsze dziewczynki siedzą na kolanach u braci, przytulają się do nich.
- Kochasz swojego braciszka? - Bardzo! - odpowiada Kasia. I jakby na dowód tego jeszcze mocniej przyciska główkę do dziesięcioletniego Tomka. Są jeszcze bliźniaki: Grześ i Marek. Chodzą do pierwszej klasy gimnazjum. Paweł ma już piętnaście lat i wybiera się do technikum. Najstarszy jest Daniel. Ma 23 lata. A zaraz za nim Ula. - Nie ma jej teraz - mówi tata. - Pojechała rano za pracą. Może ją dostanie?
Dzieci bez lekarstw
Dom Michalaków jest drewniany, mały, zniszczony, ale na miarę ich możliwości zadbany. Na podwórku stoi chłopak. To najstarszy syn - Daniel. Jest zdziwiony. Nikt nie spodziewał się, że przyjedziemy.
- Michalakowie to normalna rodzina - mówi Piotr Dubil, mieszkaniec tej samej wsi, a jednocześnie radny. - Pracują na swoim polu. Dbają o dzieci jak tylko potrafią. Nie ma tam alkoholu ani agresji. Dziękują Bogu za to, co mają.
Małgosia ma wadę serca. Nie wiadomo jak poważną, bo rodziców nie stać na to, żeby pojechać do Lublina na badania. Ma też problemy z nerkami.
Najmłodsza - Kasia, jest szczuplutka i blada. Ma skazę białkową. Powinna dostawać jakieś odżywki, ale kto o tym myśli, kiedy czasem na chleb brakuje. Wszyscy są zakatarzeni. W domu jest tylko kilka stopni ciepła.
- Nie wytrzymałam - mówi pani Alina. - Patrzyłam jak dzieci chorują, a ja nie mogę im pomóc. Dziewczynki już od jesieni są przeziębione, a recepty leżą. Nie było za co wykupić lekarstw. Leczę je domowymi sposobami, ale to nie pomaga.
Wystarcza jedynie na chleb
Pani Alina była w ośrodku pomocy społecznej. Prosiła o pieniądze na leki. Niestety. Nie udało się. - Ale ja to rozumiem - mówi Michalakowa. - Są tacy, co mają gorzej. Jak był poprzedni proboszcz, to bardzo nam pomagał. Ale odszedł i pomoc się skończyła.
- Gdyby on ją lał, albo dzieci maltretował, to raz dwa ktoś by się zajął pomocą - mówi spotkany na drodze mężczyzna. - A, że tak nie jest, to każdy myśli, że jakoś sobie poradzą.
Rodzinie nie pomaga teraz nikt. Z opieki dostają pieniądze, ale niestety, nieregularnie. - Nie przysługuje im stały zasiłek - mówi Zuzanna Ceran, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Chodlu. - Gdyby mieli niepełnosprawne dziecko, to wtedy byłoby inaczej. Pomagamy im w miarę naszych możliwości.
Dzieci dostają w szkole drożdżówkę, a rodzina otrzymała węgiel na zimę. Niestety, domu i tak nie da się ogrzać. Okna są dziurawe, szyby popękane i zaklejone taśmą. Na ścianach za łóżkami zacieki.
Marzą o butach, zeszytach i lalkach
- Co jest nam najbardziej potrzebne? Właściwie przyda się wszystko - mówi pan Kazimierz. - Szczególnie ubrania i buty dla dzieci. Od kilku dni nie chodzą do szkoły, bo mróz i nie mają w czym iść.
Przydałyby się talerze, sztućce, a nawet duże garnki, bo w małych zupę trzeba na raty gotować. Przydałyby się też zeszyty dla dzieci, książki, długopisy. Ale chyba najbardziej pościel. - Mamy tylko dwie kołdry - dodaje pani Alina. - Reszta śpi pod cienkimi kocami, a w domu ziąb. Jak już nie da się wytrzymać to śpimy po troje. Wtedy jest cieplej. Michalakowie nie wspominają, że przydałaby się też duża balia czy wanna, do której można byłoby przynieść wody. Chodzą po nią do rzeki. Aż 50 metrów w jedną stronę. Pani Alinie marzy się też maszyna do szycia. Mogłaby wtedy reperować ubrania dzieciom. - Ale wiem, że to za wiele - mówi.
Marek marzy o wycieczce do Lublina. Jego klasa już była, nawet w Krakowie. On i jego brat bliźniak nie byli jeszcze nigdy w kinie. Jeden taki wyjazd to chleb na tydzień dla całej rodziny. - Trochę nam przykro, ale rozumiemy - mówią chłopcy. W oczach mają łzy. Paweł ma 15 lat i myśli już o przyszłości. Jest spokojny, inteligentny. Chce pójść do technikum. Wie, że nauka jest w życiu bardzo ważna. Małgosia i Kasia są jeszcze za małe, żeby rozumieć, co dzieje się w domu. Chcą tylko dostać lalkę, taką jak mają dziewczynki w telewizji.
Teraz wszyscy trzymają kciuki za Ulę, żeby udało jej się znaleźć pracę...