43 miliony złotych wpompowane w pekaesy nie poprawiły ich sytuacji. Kontrolerzy NIK, którzy sprawdzali podległe marszałkowi województwa spółki transportowe, wytknęli szereg nieprawidłowości.
- W przeważającej części środki te zostały przeznaczone na spłatę zobowiązań spółek PKS oraz na utrzymanie ich płynności finansowej. W niewielkim tylko zakresie angażowano nadwyżki finansowe na odtworzenie wyeksploatowanego taboru autobusowego i w inną niezbędną działalność inwestycyjną - czytamy w raporcie.
Podobnie oceniono działania podejmowane przez Lubelskie Dworce. Za ekonomicznie nieuzasadnione kontrolerzy uznali przyznanie półrocznego okresu wypowiedzenia bez obowiązku świadczenia pracy byłej prezes. Po odejściu do lubelskiego oddziału KRUS nadal pobiera pensję z transportowej firmy. Z kolei w przypadku Lubelskich Linii Autobusowych winą za złą kondycję obarczono nie tylko niedostateczny nadzór właścicielski, ale też celowe działania byłego prezesa LLA. - Dopuścił do stosowania zasad i prowadzenia ksiąg rachunkowych spółki z naruszeniem przepisów ustawy nieruchomości - uważa NIK.
Prowadzoną w obecnej formie działalność firmy kontrolerzy ocenili jako nierentowną, podkreślając, że ponad 70 proc. realizowanych przewozów przynosiło stratę, która w sumie po siedmiu miesiącach istnienia spółki wyniosła 2,8 mln zł.
- Gdybyśmy wtedy nie sprzedali spółki za tę kwotę, dziś miałaby ona stratę w wysokości 1,5 miliona zł i stała na skraju upadłości - broni decyzji Jacek Sobczak, członek zarządu województwa, odpowiedzialny za restrukturyzację pekaesów. I podkreśla, że dokładanie do spółek nie było trwonieniem pieniędzy. - Rocznie przewoziliśmy średnio ok. 6 mln osób. Przez cztery lata dołożyliśmy 43 mln zł, ale z budżetu województwa pochodziło tylko 19,8 mln (reszta ze sprzedaży majątku - red.). Oznacza to, że do jednego pasażera dopłaciliśmy średnio niespełna złotówkę - tłumaczy Sobczak.
Rzeczniczka spółki Magdalena Kaczanowska, zapowiada że Lubelskie Dworce wdrożą zalecenie pokontrolne.