Funkcjonariusze zachowali się zbyt brutalnie, a użycie siły było najgorszym wyjściem - uważa rzecznik praw dziecka.
Przypomnijmy: we wtorek rano 11 policjantów i dwóch kuratorów siłą zabrało 12-letniego Kamila i 14-letniego Adriana z domu dziadków w Łukowie. Chłopcy byli ciągnięci po ziemi, płakali i krzyczeli. Od listopada, odkąd rodzice są w separacji, a ojciec ma sądowy zakaz kontaktu z synami i zarzuty molestowania seksualnego, Kamil i Adrian mieszkali z matką w Lublinie. Wielokrotnie uciekali od niej do Łukowa. Matka, z którą mieszka jeszcze 8-letnia córka, bezskutecznie próbowała odzyskać synów. W końcu sąd zdecydował o ich przymusowym odebraniu w asyście policji.
- Działanie policji i kuratorów naraziło dobro dzieci i ich prawa - uważa Wiesława Lipińska z biura rzecznika praw dziecka. Przyznaje jednak, że ojcu dzieci postawiono zarzuty popełnienia poważnych przestępstw na szkodę własnej rodziny.
- Użycie siły było najgorszym wyjściem - kwituje Lipińska. - Będziemy pilnować tej sprawy, by dzieciom więcej nie stała się krzywda.
Janusz Wójtowicz, rzecznik lubelskich policjantów: - Mieliśmy zgłoszenie, że dzieci zostały porwane, i że ojciec łamie zakaz kontaktu z synami. A ma on postawione poważne zarzuty. Chłopcom mogło grozić niebezpieczeństwo.
- My tylko pomagaliśmy kuratorom. Dzieci nie mają siniaków, zadrapań, ich kondycja psychiczna jest dobra. Chłopcy byli "nastawieni” przez dziadków, mieli się opierać policjantom - uważa Wojtowicz.
Sprawą zajmuje się już MSWiA. - Minister poprosił już Komendę Główną Policji o wyjaśnienia w tej sprawie. Czekamy na odpowiedź - mówi Michał Rachoń, rzecznik ministra.
Chłopcy są w "Pogodnym Domu” w Lublinie. Czują się coraz lepiej. - Weszli w grupę, mają kolegów. Pojadą na kolonie - jeden na obóz plastyczny, a drugi do Krasnobrodu. Wiedzą, że nie zostaną tu na zawsze, i że sprawy dorosłych muszą być załatwione przed ich powrotem do domu - mówi Daniela Elżanowska, dyrektor placówki.