W 2016 roku prezydent Andrzej Duda nagrodził wrocławską „szpilkostradę” w konkursie „Lider Dostępności”. Niecałe dziesięć lat później radni z klubu PiS krytykują pomysł jej powstania na Starym Mieście w Lublinie. Czy to hipokryzja? Złośliwość polityczna? - Sama szpilkostrada nie jest zła. Chodzi o kolejność działań i o priorytety – tłumaczy Robert Derewenda z PiS.
„Szpilkostrada” we Wrocławiu powstała w 2016 roku. Jej krytycy uważali, że wydawanie na nią trzech milionów złotych to marnotrawienie publicznych pieniędzy. Po latach nikt już o tej dyskusji nie pamięta, a inwestycja szybko przestała być tematem politycznego sporu.
Wszystko dlatego, że otrzymała ogólnopolską nagrodę w konkursie „Lider Dostępności” w kategorii „przestrzeń publiczna”, organizowanym przez Fundację Integracja i Towarzystwo Urbanistów Polskich, wspieranym autorytetem przedstawicieli Kancelarii Prezydenta RP.
Dość powiedzieć, że wrocławskiej „szpilkostradzie” tytuł „Lidera Dostępności” wręczał Andrzej Duda, dwukrotnie wybierany przecież w wyborach prezydenckich jako kandydat Prawa i Sprawiedliwości.
Tymczasem dekadę później politycy z klubu radnych PiS podsycają konflikt o sens budowy „szpilkostrady” na Starym Mieście w Lublinie. To bowiem pomysł radnych z klubu prezydenta Krzysztofa Żuka, którzy twierdzą, że będzie to znaczne ułatwienie życia dla niepełnosprawnych, niewidomych, niedowidzących, poruszających się na wózkach, seniorów i rodziców z dziećmi.
Najgłośniejszym krytykiem projektu lubelskiej „szpilkostrady” jest Robert Derewenda, przewodniczący klubu lubelskich radnych Prawa i Sprawiedliwości.
- Mieszkańcy Lublina od lat proszą nas o chodniki. Wiele ulic ich po prostu nie ma, ludzie chodzą po błocie. Są osoby starsze, z niepełnosprawnościami, rodzice z dziećmi w wózkach. Oni też mają prawo do normalnego chodnika, do utwardzonej drogi. Są pętle autobusowe, do których nie można dojść po chodniku, to powinien być priorytet miasta. A my zamiast je budować, mamy zrywać bruk na Starym Mieście, żeby położyć tak zwaną „szpilkostradę”. To nie jest racjonalne.
- Nie trafiają do pana argumenty, że ludzie niepełnosprawni, niewidomi, niedowidzący, poruszający się na wózkach, a także seniorzy czy rodzice z dziećmi mają problem z przemieszczaniem się po Starym Mieście? I że „szpilkostradę” mogłaby ten problem rozwiązać?
- Nie jestem przeciwny samemu pomysłowi poprawy dostępności. Ale najpierw trzeba zrealizować rzeczy podstawowe: kanalizację, asfalt, chodniki tam, gdzie ich nie ma. Dopiero potem można myśleć o takich projektach jak „szpilkostrada”. Nie mamy nieograniczonego budżetu. Trzeba gospodarować pieniędzmi racjonalnie.
- Czyli nie potępia pan „szpilkostrady” w czambuł? Dziesięć lat temu prezydent Andrzej Dudy nagrodził wrocławską „szpilkostradę” w konkursie „Lider Dostępności”…
- Nie chodzi o to, że sama szpilkostrada jest zła. Chodzi o kolejność działań i o priorytety. Najpierw drogi i chodniki, potem fanaberie. Bo jeśli nie ma chodnika pod domem, to jak ktoś ma dotrzeć na Stare Miasto, nawet jeśli tam będzie idealna nawierzchnia?
- Nie ma pan wrażenia, że tak ostrą krytyką „szpilkostrady”, projektu jednak niezwiązanego ze sporem politycznym, tylko pogłębiacie polaryzację, która dzieli kraj i miasto?
- Nie chcemy wojny politycznej. Chcemy konstruktywnej rozmowy. Ale konstruktywnie będzie dopiero, gdy pieniądze pójdą na to, co najbardziej potrzebne mieszkańcom. Nie odpuszczę tej sprawy. Będę składał interpelacje i pokazywał, jak wyglądają ulice bez chodników. Mieszkańcy płacą podatki, mają prawo do podstawowej infrastruktury. Nie jestem od spełniania zachcianek radnych ogłaszanych w świetle kamer. Jestem od tego, by pilnować, żeby pieniądze miasta służyły wszystkim mieszkańcom.
