"Ojciec chyba się nie doczeka nowego palta na święta z braku podszewki, bo w sklepie to tylko handel żywym towarem – same ekspedientki." Wspomnienia z czasów stanu wojennego.
7 grudnia 1981
Porządkując czasopisma w szkole zwróciłam uwagę, że w pewnym okresie szata graficzna tygodników ilustrowanych była w kolorze czarnym. Nawet Kraj Rad. Co to ma znaczyć? Brak farby, czy to jakiś znak? Napięcie sięga niemal szczytu! Straszą nas konfrontacją! Co to znaczy?!!
8 grudnia 1981
Dziś w bibliotece czytałyśmy artykuł Bratkowskiego pisany ze szpitala (chyba psychiatrycznego?), gdzie przestrzega sfery rządowe, by za bardzo nie straszyli ludzi, "bo broń nawet nie nabita raz do roku strzela, a w tej sytuacji ucierpią kobiety i dzieci, a tych szkoda, bo ładne”. Co zaś do Wałęsy to go też przestrzega, że jeżeli coś mówi, to niech te wypowiedzi nie będą jak u cioci na imieninach, gdzie zainstalowano podsłuch. Zaleca większą odpowiedzialność za słowa. Co racja, to racja.
9 grudnia 1981
Cały czas mierzę kryzys zawartością mojej lodówki. Chyba jest już duży, bo w lodówce nie mam nic. W pracy "Solidarność” załatwiła dla pracowników po kilogramie kiełbasy i po jednej konserwie. Dobre i to, pozwoli nam jakiś czas przetrwać. Za starą lodówkę załatwiłam sobie połówkę prosiaka u ciotki męża. Zrealizujemy zamówienie bliżej świąt.
10 grudnia 1981
Ale miałam dziś szczęście! U jubilera była dostawa srebra. Przechodząc wstąpiłam. Wszyscy kupowali, kupiłam i ja. Teraz bardzo żałuję, że za mało, bo miałam pieniądze. Kupiłam łańcuszki i krzyżyki – takie charakterystyczne: krzyż opleciony łańcuchem – noszę go do dziś. A mogłam kupić dziewczynkom kolczyki i pierścionki, ale zawsze wyłazi ze mnie sknera, a potem bardzo żałuję. Dobrze mi tak! Brak mi pościeli, materiałów do szycia dla dzieci i mężowi koszul, nici, włóczki itp.
Ojciec chyba się nie doczeka nowego palta na święta z braku podszewki, bo w sklepie to tylko handel żywym towarem – same ekspedientki.
11 grudnia 1981
W sklepach brakuje wszystkiego. Są tylko drogie makarony. Marzy mi się dobry biały lub żółty ser z odrobiną masła, ale tego też brak. Mogę i wymienię kartki alkoholowe na masło. Telegram z Zamościa od siostry, by przyjechać po ćwiartkę świniaka. Hura! Żegnaj głodzie, będą bogate święta. Jeżeli ma się kogoś na wsi, to raźniej patrzy się na świat. Szkoda tylko, że u Stasi nie ma mąki.
12 grudnia 1981
Mamy wyjątkowo duże opady śniegu i mróz – minus 20. Taka pogoda dobra dla mnie, czuję się znacznie lepiej, mogę swobodniej oddychać. A w Warszawie trwa Kongres Kultury Polskiej – ciekawe wystąpienia. Nasz Papież, Jan Paweł II, przysłał życzenia owocnych obrad. Zaś w Gdańsku zjazd "Solidarności”. Tymczasem mój Bolko szykuje się na jutrzejszy wyjazd do Zamościa po świąteczną wałówkę.
13 grudnia 1981
Nadal mroźno, ale jechać trzeba. Wstajemy przed świtem, bo autobus jest bardzo wcześnie. W TV gen. Jaruzelski na tle godła i flagi. Coś tam przemawia. Nie słuchamy, bo się śpieszymy. Mąż się jednak zaciekawił: "I co on tak z samego rana truje? Pewnie powtarzają przemówienie do górników z racji barbórki”. Mąż wychodzi, ja wracam do łóżka, bo tu jeszcze cieplutko i naraz co słyszę?
STAN WOJENNY!!!
Rygory stanu wojennego surowe. Na wszelkie wyjazdy – zezwolenia miejscowych władz. Cenzura listów i podsłuch w telefonach, godzina milicyjna od 22 do 6. Posterunki milicyjne na każdym wjeździe do miast. A mój Bolek wyjechał, jak zwykle, bez żadnego dokumentu. Pobiegłam na przystanek, bo może autobus nie wyjechał w trasę, ale gdzie tam! Wyjechał, widocznie kierowca nie włączał telewizora. Wracam zapłakana i co widzę? Moi sąsiedzi siedzą na dachach i kręcą antenami, sądząc, że to wina anteny, bo telewizory śnieżą i nie Teleranka! Mówię im, co się stało.
Cały dzień płaczę i pocieszam ojca i Dorotkę, jak mogę. Ojciec też płacze. Dorotka nie wie, o co chodzi, ma niespełna 7 lat.
Wieczór. Przed godziną milicyjną wraca Bolek z zaopatrzeniem świątecznym z Zamościa. Opowiada o ogromnej solidarności napotkanych ludzi. Że taksówkarze metodą "podaj dalej” przekazywali sobie dwóch takich nieboraków z jednej miejscowości do drugiej, by uniknąć posterunków kontrolnych. Bolek szybko się przebrał, coś tam zjadł, zabrał swoje dokumenty i pobiegł do fabryki (Fabryka Łożysk Tocznych – red.). Tam już zbiegli się wszyscy robotnicy.
14 grudnia 1981
No to wreszcie mamy tę konfrontację, którą nas tak straszono. Od dziś aż do odwołania zamknięto szkoły i uczelnie. Zawieszono działalność związkową. Aresztowano działaczy "Solidarności”. W Gdańsku zjazd, więc zgarnęli wszystkich. Kongres zawieszony i również w świecie kultury internowania!!! W fabryce męża strajk okupacyjny.
15 grudnia 1981
W radiu i TV tylko pierwszy program. Prezenterzy w mundurach. Cały czas marsze wojskowe. I komunikaty, że wszystko w porządku, że całe załogi przystąpiły do pracy, nie dojechali tylko ci pracownicy, którym przeszkodziły śniegi i zamiecie, ale pługi poszły w ruch i wszystkie drogi przejezdne. A w radiu śpiewa Fogg – "Warszawo, ty moja Warszawo”.
Z sąsiadką Jasią G. przerabiamy moje zapasy mięsne na posiłek dla strajkujących robotników. Wśród nich są nasi mężowie. Wyszło nam 20 litrów bigosu. Jakieś mięsiwa duszone, smalec i coś tam jeszcze. Aha, Jasia dorzuciła konserwy mięsne, jakie udało się jej zdobyć. To wszystko zataszczyłyśmy do fabryki. Na dziedzińcu za zamkniętą bramą odbywała się msza. Z okolicznych wiosek lasami i polnymi drogami rolnicy dowozili chleb, nabiał i co tylko mogli. Boże mój, co za solidarność, co za duch i jedność w narodzie...
16 grudnia1981
Cała Polska stoi. Już drugi dzień trwa strajk okupacyjny w fabryce. Bolek cały czas z załogą na wydziale wielkich gabarytów. Robotnicy przygotowują się na "rozwałkę”...
Dziś byłam z moją 7-letnią Dorotką pod fabryką. Bardzo zmarzłyśmy, bo mróz do minus 20. Porozmawiałyśmy z Bolkiem. Powiedział, że spodziewają się najgorszego.
O północy huk! Pobiegłam na górę, by zbudzić Dorotkę i mego ojca. Stanęliśmy w oknie balkonowym, skąd był dobry widok na ul. Urzędowską. A tam wozy pancerne, naliczyłyśmy 72 sztuki.
W jednej chwili ulicę zasnuł siny dym. "Zomo-suki” penetrują ulicę. Słychać strzały. Ojciec płacze, ja cała zdrętwiała, dziecko nie wie, co to ma znaczyć!
17 grudnia1981
Dramatyczna noc za nami. Już wiemy o rozbiciu przez milicję i ZOMO Świdnika. Wobec takiej przemocy robotnicy opuścili i naszą fabrykę. Wyszli z krzyżem i z pieśnią "Boże coś Polskę”. Jak później opowiadał mi mąż, szli przez szpaler wojska. Żołnierze stali na baczność i oddawali im honory... A oni przeszli przez całe miasto i złożyli krzyż w kaplicy przy budującym się kościele p.w. Św. Józefa Robotnika.
Autorka dziennika otrzyma pamiątkowe wydawnictwa ufundowane przez lubelski oddział Instytutu Pamięci Narodowej.