Pielęgniarki ze Szpitala Neuropsychia- trycznego przy ul. Abramowickiej nie radzą sobie z pacjentami.
- Na noc z kilkudziesięcioma chorymi na oddziale zostaje jedna pielęgniarka, salowy oraz jeden lekarz dyżurny na wszystkie oddziały psychiatryczne. Jeżeli pacjent dostanie delirki, nie można go opanować. Trzeba się chować i wzywać pomocy - o anonimowość prosi jedna z pielęgniarek
Siostry opowiadają o ostatnich groźnych wydarzeniach na młodzieżowym oddziale psychiatrycznym. - Tam trafiają także osoby zdemoralizowane, z poprawczaka - mówią. - Trzech pacjentów zdobyło alkohol. Upili się i doszło do awantury.
Według Marka Domańskiego, zastępcy dyrektora ds. medycznych szpitala, wszystko jest w porządku, ponieważ specyfika szpitala zakłada pobudzenie i agresję pacjentów. Jego zdaniem, obsada jest wystarczająca. - Koszty osobowe są kolosalne i nie pozwalają na większe zatrudnienie.
Dyrektor mówi, że na dużych oddziałach (50-70 łóżek) na noc zostają 2 pielęgniarki, 2 salowych. Na małych (20 łóżek) po jednej pielęgniarce i salowym. - To za mało. Tam, gdzie w zwykłym szpitalu wystarczy 2 salowych, w naszym potrzeba 10 - zauważają pracownicy.
Pielęgniarki twierdzą, że o napaściach i pobiciach głośno się nie mówi, bo tak jest lepiej dla wszystkich. A do inspekcji pracy pracodawca musi zgłaszać tylko wypadki śmiertelne, z ciężkim uszkodzeniem ciała oraz zbiorowe. - Ale takich w tym roku nie było - mówią w dyrekcji.
W ubiegłym roku zgłoszono jeden incydent. - Dotyczył pobicia dwóch salowych i dwóch ochroniarzy przez agresywnego pacjenta - mówi Krzysztof Sudoł, rzecznik prasowy Okręgowego Inspektoratu Pracy w Lublinie.
Chodzi o wypadek na V oddziale psychiatrycznym. Pacjent wpadł w szał. Rzucał w ludzi czym się da, w tym żelazną popielnicą. Dr Marek Bednarski, ordynator oddziału, oceniał wówczas, że w szpitalu brakuje personelu do pilnowania chorych. - A przepisy nie pozwalają na użycie środków obezwładniających, chociaż bardzo by się przydały w przypadku pacjentów agresywnych - dodawał.