Rozmowa z pochodzącą z Lublina Sylwią Stachyrą, która wygrała siódmą edycję kulinarnego programu Top Chef
• Zostałaś Top Chefem. Wierzyłaś, że się uda?
- Jeszcze to do mnie nie dociera, to dla mnie ogromna niespodzianka i wielki sukces. Tak naprawdę do końca nie wiedziałam, kto wygra, bo konkurencja w finale była bardzo duża. Cieszy mnie to zwłaszcza, że w kraju nie byłam znana, zawodowo szkoliłam się tylko za granicą, a docenili mnie też kulinarni eksperci w Polsce.
• Najtrudniejszy moment w programie?
- Każda konkurencja, z którą musiałam się zmierzyć była inna i na swój sposób trudna. Pod presją czasu pracuje się zupełnie inaczej, działał też element zaskoczenia, bo nie wiedzieliśmy wcześniej, co będziemy musieli przygotować. Zawsze byłam jednak wierna swojemu pomysłowi na promowanie kuchni z regionu, z którego pochodzę. Nie wstydzę się swoich korzeni, wręcz przeciwnie: uważam, że mamy się czym pochwalić. Każde danie, które przygotowałam w programie, a także każde z finałowego menu degustacyjnego było inspirowane smakami Lubelszczyzny. Oczywiście każde w niestandardowej wersji według mojego pomysłu.
• Były gorsze chwile?
- Piąty odcinek był dla mnie przełomowy. Myślałam, że odpadnę z programu, ale ostatecznie jurorzy zdecydowali inaczej. Przygotowałam wówczas omlet, który ich zachwycił. Szef Modest Amaro pocałował mnie nawet w rękę, żeby mi pogratulować. To było ogromne wyróżnienie.
• Czego nauczył cię ten program?
- Uświadomił mi, że tak naprawdę w gotowaniu najważniejsza jest harmonia. Wiedziałam to wcześniej, ale bardziej uświadomiłam sobie to w odcinku, w którym walczyliśmy o staż w prestiżowej, dwugwiazdkowej restauracji w Belgii. Przygotowałam wtedy danie poświęcone i inspirowane kuchnią japońską i japońską kulturą - tatar z przegrzebków i węgorza. Harmonia jest w Japonii fundamentem. Każdy, który chce być dobrym kucharzem powinien szukać takiej harmonii. Danie zostało docenione nie tylko przez jurorów Top Chefa, ale również zaproszonych gości - wokalistkę Monikę Brodkę i Igora Herbuta, wokalistę zespołu LemON.
• Jak oceniasz swoje dania w programie?
- Starałam się je przygotowywać tak, żeby była w nich harmonia, w zgodzie ze sobą, konsekwentnie. Stąd regionalne inspiracje. Związki z miejscem, z którego pochodzę, smaki dzieciństwa, na których się wychowałam. To dla mnie w kuchni bardzo ważne. Pasjonuje mnie to ile jest w nich jeszcze do odkrycia, ile zupełnie nowych dań można na tej tradycyjnej bazie stworzyć.
• Miałaś pomysł na to, co zaserwujesz w finale?
- Miałam zarys, wiedziałam, w którą chcę iść stronę. Nie wiedziałam, co dokładnie przygotuję, bo nie sądziłam, że będę walczyć o finał. Każde z dań, które znalazły się w moim menu degustacyjnym były nawiązaniem do Lubelszczyzny. Pierwszą przystawką były pierożki z cebulą i makiem, które były nawiązaniem do lubelskiego cebularza, drugą przystawką była autorska wersja zawijasa nasutowskiego. W środku zamiast ziemniaków, które są w tradycyjnym przepisie, znalazły się ślimaki. Daniem głównym była jagnięcina, a na deser kiszone jabłka z kremem z trawy żubrowej z rabarbarem.
• Na co przeznaczysz 100 tysięcy złotych, które wygrałaś w programie?
- Chcę otworzyć własną szkołę gotowania. Uwielbiam gotowanie, ale mam też ogromną potrzebę dzielenia się swoją wiedzą i umiejętnościami z tymi, którzy szkolą się w tym zawodzie. Będę też prowadzić warsztaty kulinarne i na pewno pojadę na zasłużone wakacje, prawdopodobnie do Portugalii, w której jeszcze nie byłam.
Sylwia Stachyra, jako druga kobieta w historii, została zwyciężczynią polskiej edycji Top Chef. O zwycięstwo walczyła z Eweliną Łapińską i Jan Kilańskim. Po raz pierwszy w finale znalazły się dwie kobiety.
- Mieliście odwagę gotowania świadomie, czyli dobierania właściwych technik we właściwym czasie. Nie było za dużo piankowania, żelowania, sous-vide’owania, ale też co ważne - sięgnęliście po klasykę. Rolą młodości jest właśnie to, żeby tę klasykę w swój sposób autorski przygotować, odkurzyć, odświeżyć. Zwycięzcą 7. edycji programu „Top Chef” jednogłośnie, zdecydowanie, niepodważalnie i z całą pewnością zostaje Sylwia! - powiedział podczas ogłaszania werdyktu Wojciech Modest Amaro.