Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Magazyn

23 grudnia 2008 r.
16:08
Edytuj ten wpis

Bo ja jestem, proszę pani, na zakręcie

Pięć osób, pięć różnych historii. Każda z nich mogłaby posłużyć za scenariusz niezłego filmu.

AdBlock
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować
Ich bohaterowie, o których pisaliśmy w tegorocznym Magazynie, byli w najtrudniejszym momencie swojego życia. Dziś najważniejsze decyzje, najgorsze chwile, najbardziej dramatyczne wybory mają za sobą. Kasia żyje bez lęku, Halina w ogóle żyje, Agnieszka ma dwójkę nowych dzieci, Andrzej pracę, a Maciek znalazł miłość.

Kasia uśmiecha się i zaprasza do swojego domu. Ten "dom” to jeden pokoik w domu samotnej matki, który prowadzi Fundacja SOS Ziemi Lubelskiej. Ale to miejsce, w którym Kasia po raz pierwszy od wielu lat czuje się bezpiecznie. Dobrze. Nie martwi się, gdzie spędzi noc, gdzie następnego ranka obudzi się ze swoją 7-letnią córką Patrycją. Nie martwi się, czy w ogóle tę noc przeżyje.

- Pani wie, że przytyłam 10 kg? Całe 10 kg! - chwali się Kasia. - Kiedy widziałyśmy się ostatnio, byłam jak ten chodzący szkielet. Wszystko mnie bolało, czułam się, jak staruszka. Jakbym już umarła.

Kasię poznaliśmy wiosną tego roku w Ośrodku Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie w Lublinie Fundacji SOS. Po 8 latach maltretowania uciekła od męża. - Gdybym tego nie zrobiła, już by mnie pewnie zatłukł - powiedziała nam wtedy. - Ale nie wiem, co dalej z nami będzie. Błaga mnie, żebym wróciła...

Już mu nie wierzę

Miała 20 lat, studiowała biologię na UMCS, gdy poznała Jarka. Był przystojny, towarzyski, przedsiębiorczy. Pierwszy raz pobił ją po roku znajomości. Po ślubie zaczęło się regularne bicie.

Kasia: Boksował mnie, jakbym była facetem. A gdy leżałam jak ścierka, szedł spokojnie spać.

Na 3 roku przerwała studia. Po roku małżeństwa złożyła pierwszy pozew o rozwód. Potem jeszcze kilka. Za każdym razem je wycofywała, bo mąż obiecywał, że się zmieni. I koszmar zaczynał się od początku. Decyzja, żeby uciec zapadła w listopadzie 2007 roku, gdy Patrycja skończyła 6 lat. Kasia wyobraziła sobie przyszłość córki, która miała pójść do pierwszej klasy. Zobaczyła wstyd i strach. Złożyła pozew rozwodowy i zawiadomienie do prokuratury o znęcaniu się.

Przyjechała z Zamościa do Lublina i zamieszkała z córką w Specjalistycznym Ośrodku Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie.

Dobry na trzeźwo

Na wiosnę tego roku, gdy po raz pierwszy spotkaliśmy się z Kasią, w komórce wciąż trzymała zdjęcia męża, odbierała jego telefony. Dziś, po 8 miesiącach, mówi tak: Zwyczajnie się bałam. Z jednej strony samotności, takiego zdania na samego siebie, z drugiej człowieka, który nas krzywdził. Strach przed śmiercią zwyciężył.
Wybrałam życie.

Na pierwszej sprawie rozwodowej Jarek przyznał się, że bił Kasię. Zgodził się na rozwód. Ale podczas czytania wyroku już nie było tak spokojnie. - Krzyczał, że sobie nie poradzi, wyzywał mnie od najgorszych - opowiada Kasia. - Był podcięty, jak to on. Z nim to w ogóle jest tak, że on tylko na trzeźwo jest dobrym człowiekiem. A po pijaku zawsze mnie bije.

Jesteśmy bezpieczne

Po rozwodzie były telefony, błagania. - Już w to wszystko nie wierzyłam. Najważniejsze było, żeby Patrycja mogła w spokoju odrobić lekcje. Nikt nam już nie powie: Wynocha z mojego domu.

Kasia planuje powrót na studia. Od stycznia ma szansę na pracę. O mężczyznach na razie nie myśli. - Niektóre kobiety mówią po rozwodzie: jestem wolna. Ja mówię sobie: jestem bezpieczna. Choć czasem łapię smutki, popłaczę sobie. Ale zaraz sobie powtarzam: odeszłam od kata, uratowałam nasze życie. Za krótkie jest, żeby przeżyć je w ciągłym strachu, cierpieniu. Dlatego marzeń nie mam nadzwyczajnych. Niech będzie tak, jak jest. Po prostu normalnie.

Koniec pracy, początek pracy

"Od roku nie miałem ani jednej spokojnej nocy. Bóle głowy, drętwienie rąk. Poszedłem do neurologa: "Niech pan odpocznie, przestanie się martwić” - poradził. Ale jak tu się nie martwić, kiedy całe życie się zmienia? Nie wiem, czy to już depresja, jak człowiekowi jest cały czas ciężko i nie ma ochoty z nikim rozmawiać.

Żona mnie wspiera. Ona wie, jak ważna była dla mnie ta praca” - tak osiem miesięcy temu opowiadał o sobie Andrzej Słowiński. Wtedy, gdy zapadła decyzja o zamknięciu Cukrowni "Lublin”, w której przepracował 27 lat. - Mam 47 lat, żonę i dwoje dzieci - mówił. - Rodzina i cukrownia to całe moje życie. Mam poczucie wielkiej, osobistej porażki. I boję się przyszłości. Kto dziś zatrudni faceta przed 50., który całe życie przepracował w jednym zakładzie?

Dziś Andrzej Słowiński wygląda, jakby mu ubyło parę lat. Przyjeżdża do nas zaraz po pracy; nowej pracy. Za chwilę opowie o tym, co zdarzyło się w jego życiu po marcu. Wcześniej będzie wspomnienie ostatniego dnia w Cukrowni "Lublin”. Z twarzy Andrzeja znika uśmiech, szklą się oczy: 30 września. Wzięliśmy z kolegami syrenę i o godz. 15 zatrąbiliśmy na zakończenie roboty, jak to było kiedyś w zwyczaju. Dzień był deszczowy, smutny. W tej samej minucie grzmotnął piorun. Wrażenie było niesamowite, jakby płakał z nami cały świat. Ścisnęło mi gardło. To już naprawdę koniec, pomyślałem. I co dalej?

Ulga

Następnego dnia Andrzej wstaje o świcie, wsiada w samochód i jeździ od firmy do firmy. Pyta o pracę, składa CV. Tak cały dzień. Wie, że papiery to jedno, a rozmowa z człowiekiem to drugie, więc wszędzie stara się dotrzeć osobiście. - Ile tych podań złożyłem? Pewnie z kilkanaście, jeśli nie więcej. Nie liczyłem. Ważne było dla mnie, żeby nie stracić ani jednego dnia, żeby działać.

Mijają 2 tygodnie. Andrzej ma różne obietnice, ale żadnej pracy. Żona mówi: Musisz się zarejestrować jako bezrobotny. Andrzej się zgadza: Przynajmniej będzie ubezpieczenie.

16 października idzie do pośredniaka, rejestruje się. Gdy wraca do domu, dzwoni telefon. Ma pan pracę, zapraszamy jutro, słyszy. Z serca, jak mówi, spada mu wielki kamień. Taka ulga, jak nigdy dotąd.

Mogę liczyć na ludzi

Tydzień później podpisuje umowę. Dostaje zatrudnienie przy montażu osprzętu elektrycznego do śmigłowców w PZL Świdnik.

- Stres był, wiadomo - opowiada. - Duża, prestiżowa firma, nowe zadania. Bałem się, jak to będzie, czy szybko się wdrożę. Bądź co bądź, 27 lat przepracowałem w jednym zakładzie. Ale koledzy ciepło mnie przyjęli. Rysiek Śliwiński, świetny fachowiec, uczył mnie nowego fachu. Pracę mam fantastyczną. Robię to co lubię, w dodatku w zgodzie z wykształceniem. Po 27 latach zaczynam nowe życie - uśmiecha się. - Tyle chciałbym się nauczyć, dać z siebie. Moje marzenie? Być coraz lepszym w swojej robocie.

Ciocia Agnieszka

W czerwcu opisujemy dramatyczną historię 38-letniej Barbary Kubaczyńskiej-Budynkiewicz, która z diagnozą złośliwego raka z przerzutami zostaje wypisana ze szpitala. W domu czekają na nią dzieci: poza dorosłą Anitą i prawie dorosłym Patrykiem jest 9-letnia Ola i 11-letnia Klaudia. Dziewczynki nie odstępują matki na krok. Jakby czuły, że to ich ostatnie chwile razem. Barbara umiera 11 lipca.

- Co teraz będzie z dziewczynkami? - zastanawia się rodzina.

Nie zastanawia się 24-letnia Agnieszka Grzywaczewska, przyjaciółka Basi i matka chrzestna Klaudii. Do rodziny co prawda nie należy, ale nie ma wątpliwości: dziewczynki nie mogą trafić do domu dziecka. - Barbara zadzwoniła do mnie tydzień przed śmiercią. Poprosiła, żebym do niej przyjechała. "Mam ostatnie stadium raka.

Muszę wyznaczyć opiekuna prawnego dla dzieci. Zaopiekuj się nimi”, powiedziała - tego dnia Agnieszka z mężem Jurkiem zabierają dzieci. Niby na wakacje. Gdy Basia umiera, jej córki są z Agnieszką i Jurkiem. Razem przechodzą przez najgorsze chwile.

Decyzja

Nie było łatwo powiedzieć, że ich mama nie żyje. - Wzięłam je na kolana, mocno przytuliłam: "Nie zostaniecie same, macie mnie i wujka. Będziecie też miały młodszego braciszka. Poradzimy sobie razem” - opowiada o tamtych chwilach Agnieszka.

Z Agnieszką spotykamy się w biegu, tyle ma teraz na głowie. Nowa rodzina, nowe mieszkanie, które trzeba było wynająć, bo kawalerka dla ich czwórki była za mała. Za pasem święta, które po raz pierwszy będą spędzać w takim gronie. Ale - podkreśla Agnieszka - decyzja o stworzeniu dziewczynkom rodziny zastępczej nie była podyktowana impulsem, odruchem litości.

- Znaliśmy z Jurkiem dziewczynki od urodzenia. Nasz 2-letni synek Cyprian je uwielbiał. Wiele o tym rozmawialiśmy, było oczywiste, że Ola i Kaudia są częścią naszej rodziny.

Życzliwi i życzliwi

Były trudne chwile. Właściwie jedna po drugiej. Pogrzeb, wspólne cierpienie, nauka nowego życia w czwórkę. No i ludzie. - Szczerze? - pyta zadziornie Agnieszka. - Najtrudniejsze były dla mnie reakcje osób, które dobrze znam. Najbliższych. "Dla pieniędzy biorą dzieci. Interes na nich zbijają” - słyszałam od "życzliwych”. No i jak na coś takiego odpowiedzieć?

Agnieszka nie reaguje na obelgi. Może liczyć na obcych, ale naprawdę życzliwych ludzi. Przez pierwsze tygodnie po śmierci matki dziewczynki nie chcą o niej rozmawiać. Wypierają jej śmierć. Potem pojawia się strach: "Ciociu, czy byłaś już w tym sądzie i wszystko z nami załatwiłaś?” - pyta znienacka Ola.

Zbliża się 23 września. Tego dnia sąd ma zdecydować, czy Agnieszka i Jurek dostaną status rodziny zastępczej.

Rodzina

- Bałam się tego dnia, tego wyroku - przyznaje Agnieszka. - Dziewczynki też jakby coś czuły. Tuliły się do nas, ale milczały.

Decyzja sądu nie może być inna: dziewczynki zostają z Grzywaczewskimi. - Ależ to był dzień! - Agnieszka próbuje ukryć łzy. - Zadzwoniłam do dziewczynek: "Już po wszystkim, jest dobrze”.

Ola i Klaudia urządziły właśnie swój pierwszy własny pokój w nowym mieszkaniu. Jest duży i kolorowy. Podczas wigilii dostaną duże zdjęcie mamy oprawione w ramki. Jest na nim uśmiechnięta, szczęśliwa. - Niech taką ją pamiętają, z tym obrazem wchodzą w życie - mówi Agnieszka. A za chwilę: Mój Boże, pół roku i życie stanęło na głowie - zamyśla się. - Czy podołam? Czy nie jestem za młoda, pyta pani? Odpowiem tak: Ostatnio Cyprianek spał u mojej mamy. Przychodzę powiedzieć dobranoc Klaudii, a ona leży z pluszakiem ubranym w piżamkę Cypriana. "Bardzo za nim tęsknię, ciociu”, wytłumaczyła mi się.

No i proszę powiedzieć, czy my nie jesteśmy rodziną?

Na wózku

Maciek Maj ma 38 lat, choć na tyle nie wygląda. Regularne rysy twarzy, sympatyczne spojrzenie, trochę zaczepny uśmiech. Od 17 lat jeździ na wózku. Do 1991 roku pięknie mu się układało. Własna firma, fantastyczna dziewczyna, ciekawe hobby: żużel. Właśnie wracał z wyścigów żużlowych. Kierowca zasnął i bus uderzył w drzewo. Maciek obudził się w szpitalu i usłyszał wyrok: złamany kręgosłup. Wózek.

- Wie pani, jak wygląda świat z perspektywy 6 piętra? - pyta Maciek w czasie naszej pierwszej rozmowy. - W zimie w ogóle nie wyszedłem z domu. Nie było jak.
Wiosna 2008 r. Z Maćkiem spotykamy się nie żeby rozmawiać o jego "kalectwie” - choć od tego nie ma ucieczki - ale o pasji. Ta pasja to wciąż żużel. I pisarstwo, rodzaj osobistej psychoterapii, która pomaga Maćkowi żyć. Stracił pracę, miłość, władzę nad własnym ciałem. - Co mi pozostało? - pyta. - Piszę, żeby nie zwariować. Żeby mieć jakiś sens w tym życiu.

Dadi

Pisze o Robercie Dadosie, wielkim mistrzu żużla, który popełnił samobójstwo. Dlaczego? - pyta Maj w swojej książce "Dadi. Przerwany wyścig”. I tego pytania nie zostawia bez odpowiedzi. Próbuje dotrzeć do źródła cierpienia, które trzykrotnie pchnęło Dadosa do samobójczej próby. - Miał 16 lat, gdy go poznałem.

Ja już wtedy jeździłem na wózku, on wchodził na mistrzowskie szczyty. To był wielki talent. I nieprzypadkowe samobójstwo. To druga, mroczna strona żużla - opowiada Maciek. I pyta: Można go było przed tym uchronić?

To był maj

W maju jest promocja książki. Przychodzą kibice, trochę byłych kolegów z zespołu. Siostra Roberta pisze w księdze pamiątkowej: "Ta książka pomogła mi poradzić sobie z niektórymi wspomnieniami. Brakuje mi słów na wyrażenie mojej wdzięczności...”. Ale niektórzy, ci ze "środowiska”, jakby się obrażają; nie chcą brać odpowiedzialności za samobójczą śmierć mistrza. Po co sobie obciążać sumienia?

Maciek ma za sobą 2 lata pracy nad książką. Jest sukces, ale też trochę niedosyt. I pytanie: Co dalej z tym moim życiem?

Rok wcześniej poznaje w Internecie Kasię. Jednak słowem nie wspomina ani o swojej książce, ani tym bardziej że porusza się na wózku. - Bałem się - opowiada. - Dziewczyna była piękna, mądra, wrażliwa. Bałem się, że mogę ją stracić, gdy się dowie o wózku. Byłem ostrożny.

Miesiące wzajemnych listów. Kasia proponuje: spotkajmy się. Oboje są z Lublina, więc to nie problem. Maciek wymyśla tysiące wymówek. Kasia się denerwuje: Co jest we mnie nie tak? - pyta. Maciek odpowiada: Nic. Myśli: To ze mną jest coś nie tak.

Tymczasem Kasia przypadkowo znajduje w Dzienniku Wschodnim dwa reportaże o Maćku. Widzi jego zdjęcia.
Na wózku.

Miłość

- Poczuła się oszukana - Maciek zawiesza głos. - I ja to rozumiem. Ale wciąż bałem się spotkania. Rozmowy wirtualne to jedno, a życie to drugie. Na początek wysłałem jej swoją książkę.

Kasia jest zachwycona. - Zrób z tego powieść. To będzie bestseller - pisze. - I wreszcie się ze mną spotkaj!

Pierwsze spotkanie. - Niepewność, strach - mówi Maciek. - A potem poczucie jakiegoś fantastycznego porozumienia. Teraz myślę: Ile my czasu straciliśmy! Jak ja mogłem bez niej żyć? Po raz pierwszy od tylu lat ważniejsze jest to, kim jestem; jaki jestem, od mojego wózka. Jestem szczęśliwy.

I chcę, by ten stan szczęścia trwał i trwał.

Halina

"Radioterapia odebrała jej siły, pogorszyły się wyniki. Ale w każdy piątek wychodzi ze szpitala na przepustkę. Noga za nogą wlecze się do przystanku. Jeden autobus, drugi i już tylko kilometr piechotą do domu. Tam czekają na nią Damian i Dawid. Stęsknieni po całym tygodniu. - Ja po prostu nie mam wyjścia. Muszę jeszcze dla nich żyć...”.

30-letnią Halinę Sytą z Jakubowic Konińskich poznaliśmy w kwietniu tego roku. Przechodziła naświetlenia po skomplikowanej operacji usunięcia złośliwego nowotworu. - To był najtrudniejszy moment w moim życiu - wspomina dziś. - Wszystko się zawaliło. Był tylko strach o życie i o to, co stanie się z moimi synami, gdy mnie zabraknie.

Los nie oszczędzał Haliny. Jej mąż zmarł nagle zostawiając rodzinę bez środków do życia. ZUS konsekwentnie odmawiał Halinie renty na dzieci, a potem wstrzymał wypłatę zasiłku chorobowego. Gdy Halina walczyła w szpitalu o życie, jej 10-letni synowie nie mieli z czego żyć. - Mówiłam mamie, żeby do mnie nie przyjeżdżała, bo szkoda pieniędzy na bilet. Ja w szpitalu miałam przynajmniej obiad, a oni żyli za pożyczone pieniądze...

Dobrzy ludzie

Nie zostawiliśmy Haliny samej w tych najtrudniejszych chwilach. Wraz z nią rozpoczęliśmy batalię o godne życie dla niej i jej dzieci. O sprawie ciężko chorej kobiety, którą państwo skazuje na wegetację zrobiło się głośno w całej Polsce.

- Dzwonili do mnie ludzie ze wszystkich zakątków kraju - opowiada Halina. - Pytali jak się czuję, mówili, że modlą się za moje wyzdrowienie. Ale też dzielili się ze mną swoim cierpieniem, jak z najbliższą osobą. To dało mi wielką siłę. Pomyślałam, że póki będę mogła wstać z łóżka, nie poddam się. Pójdę pracować w pole, żeby tylko nakarmić dzieci.

Po wielu miesiącach wspólnej walki o rentę, prezes ZUS ulitował się nad Haliną i przyznał jej świadczenie. A dzięki dobrym ludziom Halina po raz pierwszy wyjechała z synami nad morze. Każdego dnia ktoś dzwonił z pytaniem, czego jej potrzeba, w czym można jeszcze pomóc. - Wstyd się przyznać, ale codziennie płakałam, że tylu jest dobrych ludzi wokół mnie - mówi dziś. - Nie byłam sama ze swoim bólem. Nie było tego strachu, co stanie się z moja rodziną...

Święta

Z Haliną spotykamy się kilka dni przed Wigilią. Mówi, że cieszą ją zbliżające się święta, że już je czuje. Chłopcy dostają paczki ze słodyczami z całej Polski. Urywają się telefony z życzeniami. - To na pewno będą lepsze święta niż w tamtym roku - uśmiecha się Halina. - Pełne nadziei, bo przecież żyję i wracam do zdrowia. Radosne, bo mamy wokół mnóstwo życzliwych osób.

Halina milknie, zamyśla się: - Mój mąż tak lubił święta... Nie posprzeczam się z nim o to, że kupuje mi niepotrzebne prezenty. Tak mi tych kłótni brakuje... Ale czuję, że Roman stoi obok mnie, patrzy na naszych synów. Gdzieś tam nad nami czuwa. I jakbym słyszała jego głos: Jestem z wami, Halinka, teraz już wszystko będzie dobrze.

Pozostałe informacje

Motor Lublin przegrywa w Gdyni po dogrywce i żegna się z STS Pucharem Polski już po pierwszej rundzie
galeria

Motor Lublin przegrywa w Gdyni po dogrywce i żegna się z STS Pucharem Polski już po pierwszej rundzie

Od dłuższego czasu mecze pomiędzy Arką Gdynia, a Motorem Lublin budzą ogromne emocje i tak też było w „Pucharze Tysiąca Drużyn”. Do wyłonienia zwycięzcy w czwartkowym starciu potrzebna była dogrywka, w której gola na wagę awansu zdobył zespół znad morza

Ścianka i defibrylatory to niektóre ze zwycięskich projektów puławskiego BO 2026
Puławy

Wyniki budżetu obywatelskiego w Puławach. Te projekty wygrały

Niecałe trzy tysiące puławian oddało ważne głosy na projekty budżetu obywatelskiego 2026. Finansowanie otrzyma 8 z 38 finałowych propozycji. Najwięcej pieniędzy pochłonie nowa ścianka wspinaczkowa na puławskich błoniach.

Avia Świdnik sensacyjnie pokonała u siebie pierwszoligowy Ruch Chorzów
galeria

Sensacja w Świdniku. Avia zasłużenie pokonała Ruch Chorzów w STS Pucharze Polski! [ZDJĘCIA]

Takie historie kochają kibice piłki nożnej. W czwartkowe popołudnie Avia Świdnik postarała się o nie lada niespodziankę i w pierwszej rundzie „Pucharu Tysiąca Drużyn” niespodziewanie pokonała u siebie grający w Betclic I Lidze Ruch Chorzów

Od lewej: ul. Sadowa, ul. 4 Pułku Piechoty oraz ul. Powstańców Listopadowych w Puławach
zdjęcia
galeria

Puławy remontują ulice. Pomagają państwowe dotacje

W tym roku rozpoczęte zostały długo oczekiwane remonty kilku puławskich dróg. Na odcinku za stacją transformatorową do wału wiślanego, rozpoczęto przebudowę ul. 4 Pułku Piechoty. Z kolei na os. Niwa trwa remont ul. Sadowej. W lecie do użytku oddano przedłużenie ul. Powstańców Listopadowych.

Fragment meczu w Piotrkowie Trybunalskim

PGE MKS El-Volt Lublin sensacyjnie przegrał w Piotrkowie Trybunalskim

Ten wynik to potężne zaskoczenie, bo przecież PGE MKS El-Volt Lublin ma w tym sezonie mocarstwowe plany.

Trwa VI Polski Kongres Górniczy.

Drugi dzień kongresu górniczego. Jakie wyzwania czekają sektor wydobywczy?

Od środy w Lublinie i częściowo na terenie kopalni Bogdanka odbywa się VI Polski Kongres Górniczy. Czwartek był dniem poświęconym obradom w sesjach tematycznych. W obliczu transformacji energetycznej nie sposób uciec od kwestii wyzwań, jakie czekają górnictwo w najbliższych latach i dekadach.

Oni w Polsce już nie pomieszkają. Zostali wydaleni i dostali zakaz wjazdu

Oni w Polsce już nie pomieszkają. Zostali wydaleni i dostali zakaz wjazdu

Dwójka mężczyzn decyzją policji i straży granicznej została wydalona z Polski. Obcokrajowcy nie mają także możliwości wjazdu do krajów strefy Schengen.

Lubelszczyzna na weekend: co zobaczyć, jadąc samochodem z Ukrainy? Przewodnik 2025

Lubelszczyzna na weekend: co zobaczyć, jadąc samochodem z Ukrainy? Przewodnik 2025

Bliskość granicy, malownicze krajobrazy i bogactwo historii sprawiają, że Lubelszczyzna jest idealnym kierunkiem na weekendową podróż samochodem dla gości z Ukrainy. To region, który zachwyca na każdym kroku – od renesansowych perełek architektury, przez tętniące życiem miasta, po spokojne oazy natury. Zapomnij o pośpiechu i odkryj z nami najciekawsze zakątki województwa lubelskiego.

Kiedy autostradą do Białej Podlaskiej? Nowe aneksy przesunęły terminy
drogi

Kiedy autostradą do Białej Podlaskiej? Nowe aneksy przesunęły terminy

Z Siedlec do Warszawy od kilku miesięcy można już dojechać autostradą A2. Kiedy z takiej możliwości skorzystają kierowcy z Białej Podlaskiej? Zarządca drogi próbuje mobilizować wykonawców, ale nowe aneksy dają wykonawcom więcej czasu.

Nawierzchnia ulicy Chemicznej pozostawia wiele do życzenia.
Lublin

Chemiczna do remontu? Chcą tego przedsiębiorcy

Każdy kierowca, który zmierzył się z przejechaniem ulicy Chemicznej wie, że jest to ciężkie przeżycie, szczególnie dla zawieszenia samochodu. Od lat jest to jedna z najbardziej zaniedbanych i wysłużonych nawierzchni w Lublinie. Pojawiła się szansa na zmiany.

Zespół Svahy w niedzielę wystąpi podczas myśliwskiej imprezy na zamku

Dni renesansu i baroku. Myśliwska niedziela w Janowcu

W najbliższą niedzielę, 28 września, na zamku w Janowcu świętować będą myśliwi i leśnicy. W programie "Fety u hetmana" m.in. wernisaż, pokazy łucznictwa konnego i koncerty.

Pierwsza wizyta u psychologa – jak się przygotować i czego się spodziewać?

Pierwsza wizyta u psychologa – jak się przygotować i czego się spodziewać?

Niektórzy potrafią tygodniami porównywać modele telefonów, a jednocześnie odkładają decyzję o umówieniu się do psychologa, choć może to przynieść im znacznie większą ulgę. Według badań aż 1 na 4 osoby w Polsce doświadczy w ciągu życia problemów wymagających wsparcia psychologicznego. Mimo to wiele osób wciąż obawia się pierwszej wizyty u specjalisty – głównie dlatego, że nie wie, czego się spodziewać. Pierwsza wizyta stanowi często początek prawdziwej ulgi, choć najtrudniejszy pozostaje pierwszy krok.

Cztery dworce z lubelskiego w nowym programie PKP
kolej

Cztery dworce z lubelskiego w nowym programie PKP

Kolejowa spółka ogłosiła nowy program „Dworce przyjazne pasażerom”. Na liście wśród 181 obiektów znalazły się również te z województwa lubelskiego.

Puławskie Azoty nadal walczą o rentowność. Pierwsze półrocze 2025 zakończyło się wielomilionową stratą. Przed publikacją raportu ze stanowiska zrezygnował prezes spółki, Hubert Kamola (na zdj.)
Puławy

Puławskie Azoty wciąż z wysoką stratą. Spółka traci prezesa

Grupa kapitałowa Zakładów Azotowych w Puławach nadal więcej traci, niż zarabia. W pierwszym półroczu spółka traciła ok. 35 mln zł miesięcznie. Strata netto za ten okres wyniosła 209 mln zł, a jej łączne zobowiązania przekraczają już 4 miliardy. Prezes Hubert Kamola zrezygnował ze stanowiska.

Narkotyki w lodówce. 45-latek z Chełma w rękach policji
Chełm

Narkotyki w lodówce. 45-latek z Chełma w rękach policji

Ponad 140 porcji amfetaminy i marihuana zabezpieczone przez chełmskich kryminalnych – to efekt przeszukania jednego z mieszkań w centrum miasta. Mężczyzna, który tłumaczył posiadanie narkotyków „własnymi potrzebami”, usłyszał już zarzuty.

ALARM24

Masz dla nas temat? Daj nam znać pod numerem:
Alarm24 telefon 691 770 010

Wyślij wiadomość, zdjęcie lub zadzwoń.

kliknij i poinformuj nas!

Najczęściej czytane

Dzisiaj · Tydzień · Wideo · Premium