Na kockim kirkucie najważniejszy jest grób cadyka Menachema Mendela, który całymi dniami czytał mądre księgi i co godzina sprawdzał zegar.
O dziesiątej rano zimne słońce stara się zajrzeć do dziesięciobocznej wieżyczki, sterczącej nad rozległym domem. W wieżyczce mieściła się izba kockiego cadyka. Maria Kowalewska mieszkała w tym domu przez 17 lat. - Ale nigdy nie udało mi się wejść na górę, gdzie żył Menachem Mendel. Za to w nocy słyszało się szuranie i czyjeś kroki - mówi kobieta, która zbiera pamiątki po Żydach.
Siedzimy w jej małym mieszkanku pełnym książek, świeczników, naczyń i garnków. Pijemy herbatę. Jemy placki z mąki i sera; takie same, jakie pobożni Żydzi jadali w chanukowe święto.
- Za chwilę coś wam pokażę - mówi Maria i wychodzi do drugiego pokoju. Przynosi dwa małe bączki. - Rozkręcało się na je stole i wirowały z radości - dodaje Kowalewska. Bączki leżały w ziemi koło kirkutu. Jak ułamki macew, łyżeczek, ksiąg.
Patrzę na dziecięcą zabawkę wielkości połowy pocztowego znaczka. Trudno z niej odczytać żydowski świat, który zniknął z Kocka.
Z tym światem jest jak z pustym żydowskim kramem, przy którym stoi Żyd. Ktoś pyta: Twój kram jest pusty. Nie ma w nim towaru? A stary człowiek odpowiada: Ja sprzedaję wiarę.
Kobiecy śpiew
"Jedno jest pewne: ci ludzie nie są obojętni wobec spraw najważniejszych” - powiedział cadyk i pozostał tu aż do śmierci.
Cadyk Menachem Mendel w odosobnieniu przeżył 20 lat.
Drzwi do izdebki w wieżyczce zostały zamurowane. - Przez specjalny otwór w drzwiach raz dziennie podawano mu talerz zupy - opowiada Kowalewska.
Z cadykiem związana jest legenda.
Cadyk przez 24 godziny studiował księgi. I co godzina sprawdzał czas. Kiedy ustawiał wskazówki na godzinie, w izbie rozlegał się kobiecy śpiew. Ponoć zrobił go nieszczęśliwy zegarmistrz z Proskurowa. Nieszczęśliwy, bo jego narzeczona zmarła młodo. A zegar był taki niezwykły, bo zegarmistrz zaklął w jego sercu śpiew narzeczonej. O tym zegarze napisała Hanna Krall.
Cadyk Mendel przed śmiercią wyznał swojemu uczniowi, że przez swoje całe ponure życie ciężko grzeszył, słuchając kobiecego śpiewu.
- A ja słyszałam, że kazał sobie przynieść okrągły kamień. Skinął ręką. Z kamienia wytrysnęło źródło, żeby cadyk mógł dokonać kąpieli - opowiada Diana Czarnecka z miejscowego gimnazjum. W gimnazjum uczy historii Paweł Szczotka. Razem z uczniami szuka zaginionych macew.
Jeden ohel, kilka macew
Dziś do tego grobu pielgrzymują Żydzi z całego świata i w specjalnej skrytce zostawiają skrawki zapisanego papieru, na których proszą cadyka o wstawiennictwo.
Myśli z karteczek unoszą się pod niebo.
- Tak, jak latawce - nauczał cadyk w takiej przypowieści: "Pewnego razu chłopiec wyszedł z ojcem w pole, aby puszczać latawca. Chłopiec trzymał sznurek, a latawiec unosił się wysoko. Ojciec na chwilę odszedł, a gdy wrócił, chłopiec ciągle trzymał w ręku sznurek. Tymczasem latawiec uniósł się wysoko w niebo, tak wysoko, że nie było go widać. Ojciec zapytał syna: Gdzie latawiec? Wysoko nad nami, na niebie - odrzekł chłopiec. Nie widzę go -- powiedział ojciec. Skąd wiesz, że latawiec tam jest? Ponieważ - odpowiedział chłopiec - czuję, jak ciągnie mnie w górę”.
Roman Stasiak, który opiekuje się kirkutem mówi, że ohel dobrze się trzyma. Gorzej było z macewami, pionowymi nagrobkami, które swoim kształtem nawiązywały do bramy, symbolu przejścia z życia ziemskiego do życia w innym świecie. Często nagrobki były malowane, ślady polichromii do dziś przetrwały na wielu macewach.
- Najpierw za macewy wzięli się Niemcy. Po wojnie na cmentarz wjechał ciągnik i zaczął wyrywać z ziemi macewy. Na zaoranym kirkucie posadzono drzewa. Kamień poszedł na drogi. Cadykowi pług nie dał rady - opowiada Stasiak.
Z kirkutu na lotnisko
swoim odkryciu powiedziała Pawłowi Szczotce, nauczycielowi historii w miejscowym gimnazjum. Ten opowiedział to swoim uczniom.
Zaczęli pytać dziadków o macewy. Coś słyszeli.
Aż jeden z uczniów powiedział, że ma przy oczku wodnym kamień do ostrzenia. Na kamieniu widnieją jakieś hieroglify.
- Pojechaliśmy. Przywiozłem macewę do szkoły. A raczej to, co z niej zostało, czyli osełkę - mówi Szczotka.
Po drodze na lotnisko były bagna. Macewy spadały z furmanek. Po wojnie zaczęły wyłazić z ziemi.
Na koło do ostrzenia były w sam raz.
Jedna, druga, trzecia...
Kamień był dobry, iskry szły podczas ostrzenia na całego.
Są już na miejscu
- Jedna mu spadła. Potem po nią wrócił i przywiózł tu. Zaraz panu pokażę - mówi. Zanim pójdzie, pokazuje na widok za płotem.
- Tam nad Tyśmienicą Niemcy wystrzelali Żydów. Schowali się w stogach siana. Żal było patrzeć, jak poszedłem - dodaje.
Prowadzi pod płot. A tu opa-rte o sztachety koło z hebrajskim napisem.
Kolejna osełka.
Razem z Dianą Czarnecką, wnuczką Antoniego i Pawłem Szczotką zabieramy osełkę na kirkut.
Układamy koło tych, które już leżą pod wysokimi drzewami.
Znów są na miejscu.