Ludzie mówią, że władza się urządza. Ludzie mówią, że wójt Smolarz chce sobie dorobić. Ludzie w ogóle dużo mówią. Tylko nie zawsze mają rację.
Gdyby gmina Niemce leżała 20 kilometrów dalej na wschód, to pewnie już dawno by padła. Z bezrobocia, biedy i marazmu. A tak się trzyma. I to całkiem nieźle. Jest tu paru poważnych pracodawców. Jest giełda w Elizówce, o która Niemce twardo walczyły z Lublinem. I jest dużo „napływowych”. Najczęściej zamożnych Lublinian, którzy w Niemcach kupują działki i stawiają domy.
Towarzyska ceglarnia
Wójt właśnie siedzi w papierach. Wnioski strukturalne. Tłumaczenia. Dotacje na drogi i kanalizację. Niemal co drugie pismo, jakie stąd wychodzi, trafi do Brukseli. A najważniejsze są drogi. – One wpływają na rozwój gminy i na polepszenie infrastruktury. I po nich widać, że w gminie coś dzieje – wylicza Henryk Smolarz, wójt.
I tak nie jest źle. Bezrobocie nie przekracza 9 proc. Jest producent materiałów budowlanych, hurtownia paliw, dwie fabryki makaronu i jeszcze zakłady wędliniarski. A niedługo będzie obwodnica.
– Wkrótce ruszą roboty – mówi wójt i rozwija na stole wielkie mapy. Obwodnica zacznie się Konopnicy i otoczy cały Lublin. Skończy się w Ciecierzynie. Dokładnie przy ceglarni pod numerem 86, gdzie kiedyś była agencja towarzyska. – Będzie tu potężny węzeł komunikacyjny. Ale dla nas stratny.
Obwodnicę zaprojektowano jako autostradę. To oznacza, że nie będzie skrzyżowań czy dojazdów. – Mieszkańcy naszej gminy będą musieli sporo drogi nadłożyć. A ożywienie gospodarcze też będzie tylko przy tym węźle. A tak, to wszędzie barierki ustawia. Więc dla nas to średni interes – dodaje wójt.
Mieszkam w strefie serwisowej
Ale świetny interes dla wójta – twierdzą anonimowi pisarze listów.
W czym rzecz? Ano w tym, że przy obwodnicy wyznaczono dwie zatoki. Będzie tu można postawić stacje benzynowe, motele, warsztaty. Mówiąc krótko: będzie można tu zarabiać. Albo sprzedać komuś te ziemie i zarobić jeszcze więcej.
A kto jest właścicielem tych ziem? – pytają autorzy listów. – Wójt Smolarz.
• A kto jest właścicielem tych ziem? – pytamy wójta.
– Wiedziałem, że zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony – wzdycha wójt. – Owszem, zaplanowane jeszcze w 1994 r. strefy serwisowe przechodzą przez moje działki. Ale ja ich wcale nie kupiłem, żeby potem na nich zarabiać.
• A skąd wójt je ma?
– Bo tam mieszkam. Tak, jak moi rodzice. I ich rodzice. I moi pradziadkowie. I z tych dwóch stref to może jedna dziesiąta leży na moich ziemiach.
Rzeczywiście. Na planie zagospodarowania przestrzennego widać to wyraźnie. – Chciałby pan mieć stację benzynową dwieście metrów od domu? – pyta retorycznie wójt.
Archeolog w kapuście
To może wójt tak wszystko załatwił, żeby te strefy przechodziły przez jego ziemie? – No nie. Jest 48 instytucji, które opiniują plan zagospodarowania przestrzennego. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, sieci energetyczne, Sanepid, Wojewódzki Sztab Wojskowy, lasy państwowe. Jakim cudem wszystkie miały robić to, co ja chcę? Tym bardziej, że ja wcale nie jestem zadowolony z tych planów – mówi Henryk Smolarz.
To czego ludzie donosy piszą?
– W gminie jest 16 tys. mieszkańców – odpowiada wójt. – I niektórzy może myślą, że ode mnie wszystko zależy. Jeszcze do mojego poprzednika było 1800 wniosków o zmianę przeznaczenia działek. A co ja mam wspólnego z tym, że ktoś ma w ogródku strefę poszukiwań archeologicznych?
No właśnie. Albo z zakazem kiszenia kapusty. To całkiem zabawna historia, która może się zdarzyć tylko w Polsce. Otóż kilka lat temu na obszarze gm. Niemce zatwierdzono coś, co nazwano Doliną Ciemięgi. Był to obszar chronionego krajobrazu, w związku z czym obowiązują tu szczególne przepisy. I okazało się, że nie można kisić kapusty. Bo to może znaczącą wpłynąć na środowisko. A ogórki kisić można? – Nie wiadomo. Ot, kolejny polski paradoks – śmieje się wójt.
Dziecko mi załatwili
Polska specjalnością są też donosy. Jeden z mieszkańców Niemiec ma takie hobby, że pisze kilkadziesiąt donosów rocznie. Na wszystkich po kolei; jak leci. Ktoś inny rodzinne porachunki załatwia. Ojciec skarży na syna, żona na męża. – Ale wie pan co? U nas to właściwie spokojnie jest – cieszy się wójt. – Ja tu mieszkam od urodzenia. Ludzie mnie znają i wybrali nie dlatego, że na golasa latałem w „Big Brotherze”. Ale dlatego, że coś robię.
A co?
Modernizacja trzech szkół za pieniądze z Banku Światowego. Sala gimnastyczna. 165 przyłączeń do kanalizacji. – Od 7.30 do 21 jest codziennie czynne gminne centrum informacji. Widział pan gdzieś urząd czynny do 9 wieczorem? U nas jest i każdy rolnik dostanie pomoc przy wypełnianiu wniosku o unijne dotacje. A że ludzie donosy piszą? Jak byłem na studiach to mi dziecko z jakąś kobietą próbowano wmówić. Przyzwyczaiłem się już...
Bombonierka albo kwiaty
Nina Wypychowska prowadzi w Niemcach restaurację. – W urzędzie formalności załatwiało się szybko i bez problemów. W mieście jest praca i coś się dzieje. Tu jest dużo lepiej niż w wielu małych miasteczkach na Lubelszczyźnie. No i chyba Niemce modne się robią, bo coraz więcej Lublinian działki tu kupuje.
Sporo ludzi cieszy się jednak głównie z tego, że w Niemcach nie ma marazmu; że całe miasto nie siedzi i nie narzeka. Wójta cenią też za to, że wygrał wojnę o Elizówkę i nie oddał jej prezydentowi Lublina. Dzięki temu pieniądze z potężnej giełdy płyną szerokim strumieniem do Niemiec.
Nie wszyscy są jednak zadowoleni. – Źle nie jest, ale ludzie są biedni i mają problemy z pracą – Widzę po zakupach. Jutro mam dwa śluby i ludzie się zastanawiają, co kupić: kwiaty czy bombonierkę – mówi Teresa Wójtowicz, ekspedientka w miejscowej kwiaciarni. – Bo na jedno i drugie razem ich nie stać.