Ojciec był artystą malarzem. Syn zapowiadał się na artystę ale pokochał stadninę i konie. Wspólną wystawę Stefana i Jacka Sarneckich można oglądać w Lublinie.
- To najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa: zapach farby, blejtramy, a nad moją głową rozmowy o sztuce i kolejnych projektach - wspomina Jacek Sarnecki. - Mieszkaliśmy w sześć osób, rodzice, brat, dwie siostry i ja w niewielkim mieszkaniu. Jeden z pokoi był jednocześnie pracownią ojca. Pamiętam jak gdzieś na rogu stołu odrabiałem lekcje, bo cały był założony rysunkami i pracami ojca. To było przy Narutowicza 51, w kamienicy z cukiernią. Jej właścicielką była moja ciotka, Antonina Grygowa, której imieniem nazwano w Lublinie jedną z ulic. Dzięki ciotce rozproszona po Polsce rodzina zamieszkała w jednym domu.
Antonina Grygowa wraz z córkami prowadziła piekarnię. W czasie II wojny światowej zyskała przydomek "Mateczka”, bo jak informują historyczne źródła, zasłynęła z pomagania więźniom na Majdanku.
Surowy nauczyciel
Przez mieszkanie Sarneckich przewijało się środowisko artystyczne ówczesnego Lublina. Począwszy od Zenona Kononowicza, Władysława Filipiaka, Piotra Wollenberga po Marię Mieszkowską-Urban i wielu innych.
Lata ‘50 i ‘60 ubiegłego stulecia. Stefan Sarnecki z innymi plastykami projektował i robił elewacje odnawianych staromiejskich kamienic. Jeździł do Zamościa, gdzie pracował przy renowacji zabytków. Projektował wnętrza kościołów na Lubelszczyźnie. - Do dziś na Rynku w Lublinie kamienice za Czarcia Łapą mają zdobienia robione przez ojca i jego znajomych. Wiele prac przepadło. Na przykład razem z likwidacją lokalu Fafik przy al. Racławickich zlikwidowano wystrój, który projektował - opowiada Jacek Sarnecki.
Sarnecki od blisko 30 lat mieszka w Warszawie, ale lubelskich sentymentów wyzbyć się nie może.
Balcerowicz musi odejść?
Teraz zootechnik, ojciec trojga dzieci i dziadek dla trojga wnuków przyznaje, że po pierwsze jest niespełnionym rzeźbiarzem. Po drugie wskazuje Leszka Balcerowicza jako sprawcę powrotu do sztuki. Reformy gospodarcze sprawiły, że zootechnik miał więcej czasu. I tak między 2000 a 2005 rokiem powstało kilkaset płócien.
100
- Od paru lat próbuję również swoich sił w małych formach literackich, pisząc wiersze i krótkie opowiadania. Moje "Wspomnienia” zajęły w 2004 roku pierwsze miejsce w internetowym konkursie - chwali się.
Do wspólnego pokazania swoich prac przymierzali się z ojcem kilka lat. Nie udało się - Stefan Sarnecki zmarł w zeszłym roku. Miał sto lat.
- Jeśli chodzi o pastele jestem samoukiem. Nigdy mnie nikt tej techniki nie uczył. Ojciec też jej nie stosował. Proszę sobie wyobrazić 95 letniego malarza, który każe sobie kupić pastele i zaczyna ich używać. A tak zrobił ojciec... Na wystawie w Lublinie są bardzo dobre pejzaże jakie wykonał tą techniką - mówi syn, który doprowadził do organizacji w Wojewódzkim Ośrodku Kultury prezentacji obrazów swoich i swojego mistrza.