Maria Adamowicz z Lublina ma 23 lata i właśnie kończy resocjalizację na UMCS. Chce napisać pracę magisterską i znaleźć pracę, która będzie ją satysfakcjonować. No cóż, powiecie, każdy młody człowiek ma takie plany. Pewnie tak, ale nie każdy młody człowiek w ramach niedzielnego relaksu lubi targać wielkie opony przez bagna. I nie każdy młody człowiek marzy o tym, żeby pracować w jednostce specjalnej GROM.
d
Maria Adamowicz, Majka wygląda całkiem zwyczajnie. Sympatyczna twarz, wysportowana sylwetka. Średniego wzrostu. Równie dobrze można by powiedzieć, że jej pasją jest szydełkowanie i czytanie książek kucharskich. Z tłumu wyróżnia ją tylko fryzura „na jeża”.
Potem było już tylko gorzej
Telewizyjna „Dwójka” co jakiś czas organizuje program „Selekcja – Ekstremalna Dwójka”. Właśnie w nim startowała Majka, co mogliśmy kilka dni temu zobaczyć w telewizji. I była jedyną dziewczyną, która wytrzymała do końca.
Program opowiada o zmaganiach uczestników ze swoimi słabościami. Jest wzorowany na szkoleniach do jednostek specjalnych. Ćwiczenia prowadzili komandosi i spece z GROM-u, jednej z najlepszych na świecie jednostek specjalnych.
– Do „Selekcji” namówili mnie znajomi – opowiada Majka. – Wystarczyło się zgłosić i stawić na eliminacje w Pucku.
Razem z Majką pojawiło się tam ponad 500 osób. Kulturyści, wieloboiści, triatloniści i cała gromada pozytywnych „wariatów” uprawiających co niebezpieczniejsze sporty ekstremalne. Wybrano setkę. I wtedy się zaczęło.
– Była chyba pierwsza w nocy, kiedy nam powiedzieli, kto przechodzi dalej. Kazano nam się stawić o 12. w południe na poligonie w Drawsku. Nie było żadnego bezpośredniego połączenia. Każdy musiał kombinować, jak dojechać. Nawet niewielkie spóźnienie oznaczało koniec zabawy – mówi Majka.
Potem było już tylko gorzej.
Jak wykończyć człowieka
Pięć dni i pięć nocy. Co najwyżej 3 godziny snu na dobę. Krew, pot i łzy. Uczestnicy programu najczęsciej bawili na bagnach, skałach albo w ciemnym lesie.
Piąta rano. Pobudka. Plecak z pełnym obciążeniem waży 20 kilogramów. Szybki marsz. Codziennie 60 kilometrów. A potem, żeby się rozgrzać, pompki i brzuszki.
– Pompki robimy na czas. Ja robię 50 na minutę – skromnie zaznacza Majka.
Potem bieg. Kilkanaście kilometrów. Do bagien.
– Mieliśmy pływanie w bagnach, taszczenie belki w bagnach i przeciąganie wielkiej, cięższej ode mnie, opony po bagnach – wylicza Majka.
I tak przez cały dzień. Jak nie bagno, to pływanie na czas. Jak nie woda, to czołganie się w podziemnych tunelach. Żeby sprawdzić, czy człowiek nie cierpi na klaustrofobię. W ogóle prowadzący program komandosi wykazywali się dość brutalną pomysłowością, jeżeli chodzi o zadręczanie uczestników. Testy na błędnik w ponurym labiryncie. Przeprawy po moście linowym nad przepaścią. Bo może ktoś ma lęk wysokości...
Nie to jednak było najtrudniejsze.
– Musieliśmy się wykazać przede wszystkim odpornością na stres i obciążenia fizyczne – opowiada Majka. – Codziennie rano, po pobudce, prowadzący ćwiczenia podawał nam hasło dnia. To była kombinacja kilkudziesięciu liczb i cyfr. Po całym dniu biegania, maszerowania, pływania i wspinania rozkładaliśmy się na nocleg. Była zbiórka. Prowadzący „dokańczał” nas wtedy brzuszkami i pompkami. Podchodził do kogoś i mówił np. tak: „– Padnij! Powstań! Padnij! Powstań! Jak się nazywasz?, Padnij! 50 pompek! Powstań! 50 brzuszków! Jakie miasto jest stolicą Polski? Padnij! Podaj kod dnia!...” Jeden chłopak nie był w stanie powiedzieć, jak się nazywa, ani gdzie mieszka. Powiedział tylko jedno: swój PIN do karty bankowej.
Każdy wymiękał
Każdego dnia rano dowódcy sumowali punkty, jakie uczestnicy zdobywali w poszczególnych konkurencjach. Najsłabsi odpadali. Do końca morderczej „Selekcji” przetrwały 22 osoby: 21 mężczyzn i Majka.
– Najszybciej odpadali pakerzy z siłowni. W takich ekstremalnych warunkach najlepsza jest proporcjonalna budowa ciała. Wielkie mięśnie są nieprzydatne, kiedy trzeba się wspinać po skałkach. Ale najważniejsza ze wszystkiego była psychika. Bo każdy tam wymiękał.
A czego można się było spodziewać? Rano budzi cię, wrzeszcząc do ucha, jakiś twardziel i każe maszerować tyle kilometrów, ile jest z Lublina do Puław. Kiedy nakładasz buty, zamiast stóp masz jeden, wielki, krwawiący odcisk. Jedyne, co czujesz, to ból każdej części ciała. Za te męki nikt ci nie płaci i w każdej chwili możesz powiedzieć „cześć” i pojechać do domu. Pod prysznic i do łóżka.
– Najgorszy był test z przenikania – opowiada Majka. – W środku nocy oświetlono fragment pasa startowego. Około 2-3 kilometrów długości i kilkaset metrów szerokości. Reflektory świeciły, a po wyznaczonym terenie kręcili się komandosi z noktowizorami i latarkami. W ciągu trzech godzin trzeba było niezauważenie przejść z jednej strony pasa na druga. – Tylko czterem osobom się to udało. Mnie nie złapali, ale zabrakło mi 10 minut. Prawdziwi żołnierze z jednostek specjalnych, maskując się, przemierzają ok. 500-600 metrów w ciągu 6 godzin – wyjaśnia Majka.
Ci, co skaczą i strzelają
Jakim cudem Majka trafiła do tego programu? I jakim, jeszcze większym cudem, udało się jej to wszystko wytrzymać?
– Mój ojciec, Henryk, jest trenerem lekkiej atletyki. Ja też biegałam. Byłam nawet w rezerwie kadry narodowej – wspomina Majka. – Miałam jednak fatalną kontuzję mięśnia czworogłowego. To był koniec marzeń o zawodowym bieganiu.
I to mówi dziewczyna, która przeszła do historii uczelni, zdobywając cztery razy pod rząd pierwsze miejsce w biegu o Puchar Rektora UMCS. W tym roku była bardzo zła, bo zajęła dopiero drugie...
– Ja nie potrafię wysiedzieć w domu. Skończyłam studia na kierunku rehabilitacja i nosiło mnie. Zgłosiłam się do organizacji paramilitarnej „Strzelec”. Tam szkolenia robi Stanisław Wysocki, który szkoli również żołnierzy i ochroniarzy. W każdy weekend robimy wypad w jakieś fajne miejsce. Wspinamy się, biegamy, strzelamy, ćwiczymy walkę wręcz i pierwszą pomoc. Do tego trening fizyczny, szkolenia z broni.
– To jest właściwe to samo, co trenują jednostki rozpoznawcze i oddziały specjalne – tłumaczy Majka.
Jak trafiła do „Selekcji”? Bo w programie telewizyjnym „Nie tylko dla komandosów” ogłoszono nabór.
Boją się mnie
Co dalej?
– Chciałabym pójść do oddziałów specjalnych, ale nie wiem, czy dam radę. Co prawda „Selekcja” jest bardzo podobna do selekcji, jaką GROM robi dla kandydatów, ale... Jak nie to, to szkoła oficerska we Wrocławiu. Ja po prostu chcę być w wojsku.
Być może Combat 56 ułatwi Majce zrobienie wojskowej karierę? A w ogóle – co to jest Combat?
– To system walki wręcz opracowany przez majora Kupsa. Są różne odmiany: takie, która służą samoobronie i takie, których celem jest likwidacja przeciwnika – wyjaśnia Majka. – I chyba przez to boją się mnie faceci, bo jak któryś pyta, co robię i słyszy, że bieganie, rower, strzelanie, bagna i jeszcze ten Combat... Zresztą, nie bardzo mam czas na takie rzeczy. Jestem na V roku i piszę pracę magisterską. Na imprezy też rzadko chodzę, bo co to za zabawa, kiedy na drugi dzień trzeba wstać o piątej rano i jechać na trening?
Czy te wszystkie treningi i szkolenia coś, poza świetną kondycją, dają?
– Tak. Chodzę pewnie po ulicy. Wiem, że w razie czego potrafię się obronić. Albo uciec... – śmieje się Majka. – Kiedyś zresztą skorzystałam ze swoich umiejętności, kiedy jacyś żule mnie zaczepili. Chwila – i było po sprawie.