
Wesołe miasteczka wymierają. Teraz dzieci to tylko komputery… A kiedyś było całkiem inaczej. Multum ludzi. Śmiech, zabawa. Było dobrze. Oj, było bardzo dobrze.

- A tu my mieszkamy - Rudolf Irał, karuzelnik z dziada pradziada, pokazuje na małą przyczepkę stojącą na uboczu. - Mamy tu wszystko. Pralkę, łazienkę, kuchnię, telewizor, Internet i pani patrzy, nawet antenę satelitarną. Jest wszystko to, co w domu. Tylko trochę bardziej skondensowane.
Przyspieszone urodziny
Ze szkołą nie ma problemu - cztery córki Moniki i Rudolfa - Nikola, Weronika, Wanessa i Jennifer mają swoją nauczycielkę. - Przyjedzie do nich za dwa tygodnie z Czech. I przez całe wakacje będą się uczyły - wyjaśnia ojciec. - Później jak wracamy do Czech, to dzieciaki idą do szkoły i zdają egzaminy.
Od małego na karuzeli
Żona Monika też "pochodzi” z wesołego miasteczka. Jej rodzice do dziś jeżdżą po świecie z karuzelami. - Kiedyś spotykaliśmy się z nimi na trasie. Ale teraz oni wybierają zachodnie części Polski, a my wschodnie - tłumaczy.
Tymczasem tata Rudolf odpala karuzelę. Córki nigdy nie maja dość. I to jedyna karuzela, która działa. Reszta stoi bez życia mimo, że jest południe. Tak jest prawie codziennie. - Przychodzi bardzo mało ludzi. Nie to co kiedyś. Za dawnych dobrych lat... - rozmarza się Rudolf. - Teraz ludziom nie w głowie kręcenie. A my chcemy ich zachęcić do przychodzenia do nas. Dlatego nawet jak jedna osoba przyjdzie, to karuzelę włączymy.
Cztery domy
Wydatków trochę ma. Prąd, pensje, kierowcy. - Jedna osoba może zarobić u mnie ok. tysiąca złotych. To sporo, zwłaszcza, że nie robi za wiele - mówi. - Dlatego dziwi mnie podejście do pracy Polaków. Czasami przychodzą i pytają o robotę. Jak słyszą, za ile, to odchodzą.
Rudolf Irał, choć raz go Polacy okradli, ma o nas dobre zdanie. - Szukałem kogoś do naprawy zepsutej części karuzeli. Była akurat niedziela i wszyscy szykowali się do kościoła. Zapukałem do jednego pana. Kiedy się dowiedział, że potrzebuję pomocy, wysłał żonę na mszę, a sam poszedł naprawiać.