Rozmowa z Jagodą Walorek, dyrektorem wykonawczym Transparency International Polska
- Takie jest polskie prawo. Mamy zasadę domniemania niewinności i do momentu postawienia zarzutów nie można nic zrobić. Ale poza zasadami prawnymi jest jeszcze coś takiego jak etyka i kultura postępowania w pracy. Na tej podstawie można spróbować szukać przepisów kodeksu pracy, które pozwoliłyby rozwiązać tę sytuację tak, by urząd nie tracił swojej wiarygodności i dobrego imienia. A to przecież tak samo ważne w tej sprawie, jak jej wyjaśnienie do końca.
• To znaczy, że trzeba znaleźć kruczek prawny, by wyjść z twarzą z patologicznej sytuacji?
- Na to wygląda. Nasza praca w Transparency International polega m.in. na wyszukiwaniu przepisów, które pozwalają skutecznie walczyć z korupcją i przeciwdziałać jej.
• Ta walka nie byłaby możliwa, gdyby nie ludzie, którzy zgłaszają przypadki podejrzenia korupcji. Ale to dosyć niekomfortowa sytuacja - donieść na kogoś, a potem spotykać się z tą osobą w urzędzie, w którym wciąż musimy załatwić jakąś sprawę.
- Tym bardziej, że u nas wciąż na taką osobę mówi się "donosiciel”. A to słowo ma pejoratywne zabarwienie; oznacza kogoś nielojalnego, złego, niemal zbrodniarza. To wynika z naszej polskiej mentalności i kultury powszechnego przyzwolenia na korupcję. Przykre, ale prawdziwe. Przez lata byliśmy wychowani, że "wszyscy biorą” i "jak nie dasz, to niczego nie załatwisz”. Nie należało się wychylać poza tę normę, która faktycznie była patologią.
- Zdecydowanie donosić! Korupcja to ciężka choroba społeczna. Jeśli jesteśmy zwyczajnie uczciwi, chcemy żyć w normalnych warunkach, to zawsze musimy reagować, gdy widzimy przejawy patologii.
• Co w zamian? Poza tym, że musimy się tłumaczyć przed CBA, że nie jesteśmy wielbłądem, a znajomi mówią za plecami "kapuś” albo "donosiciel”.
- Czyste sumienie. Poczucie spełnienia obywatelskiego obowiązku. To norma w dojrzałych demokracjach. U nas wciąż do niej jeszcze daleko.
• Wyobraźmy sobie pacjenta, który powie na policji, że dał lekarzowi łapówkę i jeszcze, nie daj Boże, napiszą o tym gazety. Przecież on już nie ma czego szukać w tym szpitalu czy przychodni.
- Niestety, u nas wciąż nie ma ochrony prawnej osób, które ujawnią korupcyjną sytuację. Dlatego nasza organizacja będzie nad tym pracować w najbliższym czasie. Na świecie nazywa się to ochroną prawną sygnalistów. Jest kilka jednostek rządowych, które mogłyby się tym zająć, ale wymaga to zmiany ustawodawstwa.
• Do TI zgłaszają się osoby, które miały do czynienia z korupcją?
- Zgłaszają się, ale najczęściej w sytuacji ostatecznej bezradności. To znaczy, że przegrywają wcześniej z wymiarem sprawiedliwości; z państwem po prostu.
• Nikt im nie wierzy, gdy nie nagrali propozycji korupcyjnej na dyktafon?
- Trochę to tak wygląda... Pierwszy z brzegu przykład: zgłaszamy korupcję w straży granicznej. Nasze słowo przeciwko słowu funkcjonariusza publicznego. Stoi za nim cały mocny aparat państwowy, wsparcie prawne. Do tego dochodzi zasada swobodnego uznania sędziego. I okazuje się, że z tego starcia z samowolą władzy wychodzimy jako przegrani. W imię litery prawa nie jesteśmy w stanie udowodnić korupcji. W takich sytuacjach często my się włączamy.
• I pomagacie?
- Staramy się ale nie zawsze nam się udaje doprowadzić sprawę do pomyślnego finału. Jednak sama nasza obecność, wsparcie dla człowieka, który uważa, że państwo jest przeciwko niemu, a on stał się ofiarą swojej uczciwości, jest bardzo ważne. Bronimy jego prawa do prawdy, sprawiedliwości. I przywracamy wiarę, że uczciwość popłaca.
• A popłaca?
- Mam nadzieje, że coraz więcej osób będzie tak myślało. Rośnie nowe pokolenie, które nie musi powielać starych nawyków. Uczmy młodych ludzi, że bez łapówki można być dobrze wyleczonym przez lekarza. Pokazujmy, że urzędowe sprawy można szybko i sprawnie załatwić bez znajomości. Zacznijmy od siebie, od swoich znajomych, rodziny. Po prostu zachowujmy się normalnie i uczciwie. I tego samego wymagajmy od ludzi, z którymi mamy kontakt.
Rozmawiała Magdalena Bożko