

Nowy rok akademicki za pasem, a wraz z nim odwieczny dylemat studentów: gdzie mieszkać? I za ile? W Lublinie, gdzie liczba studentów wielokrotnie przewyższa dostępność miejsc w akademikach, wybór sprowadza się do trudnych decyzji: kawalerka za wysoką cenę i chwilę prywatności, czy pokój w towarzystwie współlokatorów?

Postanowiłam się wcielić w rolę 22-letniej studentki psychologii (jednego z najpopularniejszych kierunków w mieście). Do Lublina przyjeżdżam z małej miejscowości i... szybko zdążyłam się przekonać, że znalezienie miejsca w akademiku jest na ten moment raczej niemożliwe. Do tej pory domy studenckie uchodziły za najtańsze rozwiązanie, idealne na kieszeń studenta, który musi jeszcze liczyć na wsparcie rodziców.
16 procent
W ostatnim roku akademickim Lublin miał dokładnie 57 370 studentów, w tym 8985 przybyłych z zagranicy. A w lubelskich akademikach dostępnych było 8944 miejsc. Prosta matematyka pozwala więc od razu stwierdzić, że ogółem lubelskie akademiki są w stanie dać dach nad głową niecałym 16 proc. studentów. Na pocieszenie można dodać, że pod względem ich dostępności i tak jesteśmy w lepszej sytuacji niż Kraków, Wocław, Poznań, czy Warszawa.
Czynsze za akademiki państwowe w Polsce różnią się w zależności od miasta, standardu, metrażu, etc. W placówkach publicznych w Lublinie to od 480 do ok. 1450 zł. Najtańsze lokum to miejsce w pokoju 3-osobowym w akademiku „Karol” KUL-u. Najwięcej płaci się z kolei za pokój małżeński z prysznicem i aneksem kuchennym w domu studenckim „Idzi” tej samej uczelni.
Co prawda, do niedawna wolnymi pokojami chwalił się jeszcze KUL, ale na dzień dzisiejszy nabór już jest nieaktualny. Miejsc w domach studenckich Politechniki Lubelskiej nie ma już z kolei od dawna. Podobnie jest na Uniwersytecie Przyrodniczym.
W pokoju i w mieszkaniu
Czy uda mi się coś znaleźć na ostatnią chwilę, skoro o domu studenckim na ten rok mogę tylko pomarzyć? Otwierając stronę z ogłoszeniami przekonuję się, że zdecydowanie tak. Od razu również zrozumiałam, że muszę postawić sobie kluczowe pytanie: czy decyduję się na kawalerkę, czy może jedynie na pokój z dostępem do kuchni, łazienki itp. Z doświadczenia i opinii znajomych wiem, że ta druga opcja jest najpopularniejsza i chyba najbardziej ekonomiczna. Co prawda, gdybym w nowym mieście zebrała chętną grupę, moglibyśmy się zdecydować na wspólny wynajem całego mieszkania. Na przykład za dwupokojowe mieszkanie na ulicy Dragonów zapłacilibyśmy 2600 zł + prąd. Właściciel chwali się bliskością sklepów, spa, a także przystanków i dobrych połączeń autobusowych.
Inna oferta to 3-pokojowe mieszkanie na dzielnicy Rury. W tym przypadku właściciel pisze, że chętnie mieszkanie
wynajmie studentom w cenie 2299 zł. Do tego dochodzą opłaty za prąd, gaz wodę i standardowa kaucja w wysokości 2300 zł.
Gdyby tę kwotę rozłożyć na trzy osoby, cena nie byłaby zatrważająca.
Para moich znajomych zdecydowała się na wynajem pokoju w domu prywatnym na osiedlu Nałkowskich. Zauważyłam, że z takich rozwiązań chętnie korzystają mieszkańcy Lublina, którzy mają choć trochę nadmiarowej powierzchni. Póki co wracam do przeglądu ogłoszeń i wykonuję pierwszy telefon. Odbiera pani, po głosie oceniam, że w średnim wieku. Chodzi o ostatni z trzech dostępnych pokoi na ulicy Irydiona. – Wynajmują u mnie studentki, spokojne, dbające o porządek.
Cena to 800 zł miesięcznie plus opłaty, które średnio wynoszą 70 zł na osobę - wylicza właścicielka. Dowiedziałam się również, że mieszkanie jest w pełni wyposażone. Podobne stawki są na ulicy Magdaleny Brzeskiej i w innych rejonach LSM. To jedne z tych tańszych propozycji. Oczywiście można znaleźć też pokoje za 1500 i więcej.
A może coś w centrum miasta? Na przykład dzielnica Wieniawa. Po krótkiej rozmowie telefonicznej zdecydowałam się obejrzeć pokój za 1000 zł. Na stronie z ogłoszeniem podany był numer, co mnie jednak zaskoczyło – nie odebrał właściciel mieszkania, a jedna z trzech współlokatorek. Spotykamy się w pierwszych dniach września, jednak pomimo trwających wakacji, mieszkanie tętni życiem – dziewczyny również są studentkami, a dwie z nich postanowiło podjąć się w mieście wakacyjnej pracy. Lokum jest naprawdę duże, co mnie jednak zaskakuje to bałagan. Szybko orientuję się, że umywalka w łazience ma zapchany odpływ, spłuczka w toalecie również nie chce współpracować.
Sam pokój jest niewielki, ale w zupełności typowy: łóżko, biurko, szafa na ubrania. Dodatkowym atutem jest na pewno całkiem przestronny balkon. Patrząc jednak na zwyczaje osób zamieszkujących to miejsce, już na wejściu nie czuję się do końca przekonana.
Cena czy wspomnienia
Wśród ofert znalazłam bezczynszowy 35-metrowy apartament, na którą składa się pokój, kuchnia, łazienka i garderoba. Po zdjęciach widzę, że umeblowanie mieszkania jest minimalne, a samo lokum wymaga nieco odświeżenia i remontu. Cena to 1800 zł. Szybko się orientuję, że mieszkania z małym metrażem znajdę w zarówno większych jak i mniejszych cenach. Przykładowo 30m za 1500 zł, 25 m za 2000 zł, 24 m za 1250 zł, ale też 30 m za 3200 zł.
Moją uwagę przykuwa 45-metrowe mieszkanie za 1900 zł, a jeszcze bardziej 30 metrowe za 800 zł. Aż nie chce mi się wierzyć. Przecież są to ceny pokoi, które całkiem niedawno oglądałam. Wystarczy jednak zobaczyć zdjęcia, aby przekonać się, że mówimy o mieszkaniach w niskim standardzie, z przestarzałym umeblowaniem i wyraźnymi śladami wilgoci.
Ceny w końcu zależą jak powszechnie wiadomo od wielu czynników – lokalizacji, typu zabudowy, wielkości pokoju i jego wyposażenia.
Moje poszukiwania to tylko kropla w morzu – co roku tysiące studentów w całej Polsce stają przed tym samym dylematem. I choć każdy szuka mieszkania dla siebie, to razem tworzymy obraz młodego pokolenia, które musi coraz szybciej uczyć się kompromisów.
Na razie wybór sprowadza się do pytania: czy wolę taniej i z bałaganem, czy drożej i samotnie?
A może studenckim obowiązkiem jest właśnie to, by kiedyś z uśmiechem wspominać te pierwsze mieszkania, w których nie wszystko jest idealne, ale wspomnienia są już na zawsze.
Ekspert radzi: sezonowość najmu
Na ten moment oferta mieszkań jest stabilna, ale w najbliższych miesiącach należy spodziewać się wzrostu popytu na wynajem. We wszystkich metropoliach oferta rosła do marca, a w kolejnych miesiącach zaczęła się kurczyć – mówi Marek Wielgo, ekspert serwisu gethome. Apogeum popytu przypada wczesną jesienią, kiedy mieszkania szukają głównie studenci.
Stabilizacja cen – huśtawka rynku
Rynek mieszkaniowy znalazł się w punkcie równowagi: trochę jak huśtawka, która zatrzymała się w połowie. Deweloperzy nie mają dziś powodu, żeby ciąć ceny, ale też nie widzą przestrzeni do ich podnoszenia. Klienci mogą poczekać, porównać oferty i negocjować rabaty – komentuje Robert Chojnacki, Tabelaofert.pl.
W praktyce oznacza to, że mieszkania realnie tanieją dla kupujących z wyższymi zarobkami.
