

Telefon ze szpitala zadzwonił w samym środku kampanii prezydenckiej. Mają 22-letniego chłopaka potrąconego przez samochód. To student z dalekiego kraju, nie zna polskiego, nie ma tu nikogo. Czy mogłabym mu pomóc, gdy wyjdzie ze szpitala?

Trochę się zdziwiłam, ale moje myśli krążyły wokół wyborczych przepychanek, odpowiedziałam więc odruchowo: Pewnie, niech do mnie zadzwoni. Za moment skojarzyłam: rok wcześniej pomogłam innej pacjentce tego szpitala, studentce z tego samego dalekiego kraju. Widocznie w szpitalu uznali, że pomocą obcokrajowcom trudnię się zawodowo.
Emmanuel zadzwonił chwilę później. Usłyszałam cichy, złamany bólem głos. I już od pierwszych słów wiedziałam: Tu TRZEBA pomóc.
Emmanuel mieszkał w Lublinie od trzech lat, był świetnym studentem, za miesiąc miał obronę pracy licencjackiej. Gdy samochód potrącił go na pasach, szedł do pracy. Z tej pracy opłacał swoje studia i życie w Polsce.
To życie zawisło na włosku za sprawą 26-latka, który kierował rozpędzonym Volvo i nawet nie próbował zwolnić przed przejściem dla pieszych. To życie, tak jak kręgosłup Emmanuela, w jednej sekundzie złamało się na pół. Pierwsze pół – przed wypadkiem, drugie pół – po wypadku.
Obydwoje nie wiedzieliśmy, jak się zabrać do tej drugiej połowy. Byliśmy jak dzieci we mgle. Co z dalszym leczeniem, rehabilitacją, co ze studiami, pracą, pieniędzmi, mieszkaniem. Co dalej?
Byłam nie mniej przerażona niż on. Ale też zdeterminowana. Moją przewagą była znajomość języka i polskich realiów. Oraz wrodzona zadaniowość. Na kartce rozpisałam punkty do wykonania.
– Tego się trzymamy, Emmanuel, odkreślamy punkt po punkcie i idziemy do przodu. Step by step, step by step – mówiłam z uśmiechem, żeby dodać mu otuchy, ale czułam, że ta sytuacja również i mnie przerasta. Polakowi jest trudno w zderzeniu z system ochrony zdrowia, a co dopiero studentowi z zagranicy po ciężkim wypadku. Do tego policja, uczelnia, sprawy urzędowe...
I tak od jednego lekarza do drugiego, od jednego urzędu do drugiego i powolutku przecieraliśmy szlak powrotu Emmanuela do życia. Bardzo powolutku. Dwa kroki do przodu, krok do tyłu. Do obrażeń fizycznych doszedł zespół stresu pourazowego. Nie było mowy, żeby Emmanuel wyszedł sam z domu. Wszędzie musieliśmy być razem. Osobliwa z nas była para, budziliśmy ciekawość.
– Kim pani dla niego jest? – To pytanie padało jako pierwsze.
– Nikim – odpowiadałam zgodnie z prawdą. – Ja mu tylko pomagam.
– A dlaczego? –To pytanie padało zawsze jako drugie.
– Bo tak trzeba – odpowiadałam.
Bo tak trzeba – nic więcej. W tym krótkim zdaniu kryło się wszystko. I to jedno zdanie nagle rozświetlało świat wokół nas. Wszędzie, gdziekolwiek się pojawiliśmy dostawaliśmy pomoc. Uśmiech, życzliwość, pozytywną energię. Prawdziwe, nieocenione wsparcie. Bez nich dreptalibyśmy w miejscu, odbijalibyśmy się od drzwi do drzwi. I dla nikogo nie miał znaczenia kolor skóry, język, pochodzenie, wyznanie. Wszyscy, których spotkaliśmy na drodze powrotnej Emmanuela do życia pomagali nam – na swój sposób, tak jak mogli i potrafili. Bo wiedzieli, że tak TRZEBA.
Byliśmy w końcówce prezydenckiej kampanii wyborczej, tuż przed jej finiszem. Emocje płonęły. W grupie moich bliskich przyjaciół – podzielonej równo na pół, tak jak podzieliły się głosy Polaków – starannie i konsekwentnie unikaliśmy tematu wyborów. Wiedząc, że jedna taka rozmowa na zawsze rozbije naszą wieloletnią przyjaźń. Tak, jak rozbite zostało polskie społeczeństwo.
Nie wiem, czyimi wyborcami byli ludzie, których los postawił na naszej drodze. Zapewne jednego i drugiego kandydata, zapewne ich emocje też były jak ogień.
Ale oni wszyscy – wszyscy bez wyjątku – okazali nam wielkie serca i prawdziwą dobroć. Bo tak TRZEBA.
Było kilka sytuacji, gdy ze wzruszenia zabrakło mi słów, do oczu napłynęły łzy.
– Dlaczego płaczesz Magdalena? – pytał zdziwiony Emmanuel.
– Tyle dobra dostaliśmy od ludzi, nie wiem, jak im za to dziękować.
– Ludzie w Polce tacy są. – odpowiadał Emmanuel. – Tu żyją dobrzy ludzie.
I te słowa już ze mną zostaną. Były ze mną, gdy ogłoszono wyniki wyborów i połowa kraju zamarła ze zdumienia, a może z przerażenia. Są ze mną teraz, gdy coraz mniej wiadomo, którego kandydata zasilił mój głos i wiele innych głosów.
Te słowa będą ze mną, bo w nie wierzę i jakoś łatwiej mi z nimi żyć.
Dziękuję wszystkim wspaniałym ludziom, którzy pomogli i wciąż pomagają Emmanuelowi (nasza wspólna droga jeszcze się nie zakończyła). I tobie, Emmanuel, dziękuję za te słowa.

Magdalena Bożko-Miedzwiecka
Dziennikarka, rzeczniczka prasowa. Publikowała w Dzienniku Wschodnim, Neewsweeku, Neewsweeku Historii, Rzeczpospolitej, Twórczości, Akcencie, Karcie. Laureatka dziennikarskich nagród, m.in. „Ostrego Pióra” Business Centre Club, nagród w konkursie prasowym Mediów Regionalnych im. Jana Stepka za reportaże historyczne i społeczne, nagród Salus Publica Głównego Inspektora Pracy, nagrody im. Bolesława Prusa Związku Literackich Polskich
