Konrad Baum w sobotę zdobył trzecie miejsce w 13. edycji programu The Voice of Poland. Lekarz neurolog z puławskiego szpitala osiągnął sukces, ale nie zamierza spoczywać na laurach. Lider zespołu DOC. zamierza pójść za ciosem, nakręcić teledysk i wydać kolejną płytę. Nie rezygnując przy tym z pracy z pacjentami.
• Emocje po programie już opadły?
– Dzień po finale zagraliśmy z DOC. duży koncert w Rzeszowie, więc te emocje jeszcze opadają. Myślę, że dopiero jutro tak naprawdę dojdę do siebie po tym wszystkim.
• Jak wspominasz udział w tym talent show i które momenty najbardziej zapadły ci w pamięć?
– Jest wiele takich momentów, ale na pewno największy stres wiązał się z pierwszym wyjściem na tę scenę. To jest ogromne studio z setką kamer, światłami, publicznością i tylko dwie minuty na to, żeby się zaprezentować. Na dodatek wystąpiłem wtedy jako ostatni, a próby przed audycjami „blind” trwały cały dzień. Każdy odcinek był emocjonujący, wszystkie programy na żywo. To były przepiękne momenty, kiedy udzielają się emocje w trakcie śpiewania. Zwłaszcza, gdy uczestnikom towarzyszy cała orkiestra z sekcją dętą i smyczkową. Żeby się dobrze przygotować przez 4 miesiące, jeżdżąc do pracy z Lublina do Puław, ćwiczyłem utwory w samochodzie. Ja dość energicznie przy tym gestykuluję, więc niektórzy kierowcy patrzyli na mnie, jak na wariata, ale za to czas szybko mijał.
• Zanim trafiłeś do The Voice miałeś za sobą dość bogate doświadczenie, zarówno jako uczestnik różnych talent show, jak i muzyk, lider zespołu. Czy ten program nauczył cię czegoś nowego?
– Zdecydowanie tak. Ze wszystkich programów tego rodzaju, w jakich uczestniczyłem dotychczas, ten był wyjątkowy. To prawdziwa fabryka z multum ludzi, którzy pracują na to, żeby każdy z nas dobrze zaśpiewał, dobrze wypadł, wyglądał. Na pewno bardzo dużo nauczyłem się jeśli chodzi o wokal, szczególnie od Marka Piekarczyka i Krzyśka Wojciechowskiego, z którym miałem próby, ćwiczenia techniczne, rozśpiewki. To była nauka interpretacji piosenki, słów, przekazywanie emocji, frazowania dźwięku. Czuję duży postęp i moi znajomi też to widzą.
• Zdobyłeś trzecie miejsce. Traktujesz to jako sukces, czy mimo wszystko rozczarowanie? Do zwycięstwa zabrakło niewiele.
– Do tego programu zgłosiły się tysiące osób, z których wybrano szesnastkę. Znalezienie się w tym gronie to już było osiągnięcie, a dojście do finałowej czwórki uważam za ogromny sukces. Byłem trzeci, ale uważam, że zwycięzca wygrał zasłużenie. Każdy z nas osiągnął bardzo dużo, a mój singiel został wybrany najlepszym tej edycji. Jako jedyny zaśpiewałem własny utwór. To jest dla mnie bardzo ważne, bo to naszej muzyki będą słuchać ludzie.
• Twoją przygodę w programie przed telewizorami śledziły miliony widzów. Z dnia na dzień stałeś się o wiele bardziej rozpoznawalny. Dostajesz już prośby o autograf?
– Jest tego bardzo dużo. Zasięg programu mnie zaskoczył. Otrzymuję prośby o wspólne zdjęcia, autografy nawet na stacjach benzynowych. Wsparcie czuję także w szpitalu, gdzie pracuję. Chyba wszyscy mnie oglądali, wysyłali SMS-y. Otrzymałem już gratulację od współpracowników, szefowej, dyrekcji. Rozpoznają mnie także pacjenci, od których usłyszałem parę miłych słów. Po programie, gdy włączyłem telefon, dostałem jakieś 300 wiadomości, a to co się dzieje w internecie to jest prawdziwe szaleństwo. Teraz tylko chciałbym to zainteresowanie przekuć w muzykę i mój zespół, na którym mi zależy.
• No właśnie: jaka przyszłość czeka teraz zespół DOC.? Program z pewnością otwiera wam nie jedne drzwi.
– Jesteśmy już w trakcie rozmów z wytwórnią i menedżerami z pierwszej ligi, jeśli chodzi o polski rynek muzyczny. Mamy sporo materiału, który powinien wystarczyć na 2-3 płyty, więc chcemy iść w tę stronę. Grać koncerty, nagrać teledysk do naszej piosenki i wydać płytę. Mam nadzieję, że uda nam się wykorzystać ten czas jak najlepiej.
• Opowiedz jeszcze o tym niedzielnym występie w Rzeszowie, bo doszło na nim do sporej niespodzianki.
– Tak, wieczorem graliśmy w hali Podpromie razem z innymi artystami, jak Piersi, Łzy, Future Folk, Czadoman i Sławomir. Wcześniej zadzwoniłem do Marka Piekarczyka, podziękować mu za pomoc w trakcie programu. Gdy powiedziałem mu, że gramy koncert, zaproponował, że do nas dołączy. Wsiadł w pociąg i przyjechał. Wystąpiliśmy razem, bez żadnych prób przed dwoma tysiącami ludzi. To była wielka niespodzianka i przysługa z jego strony. Marek to artysta, którego naprawdę bardzo cenię.