

Czy grozi nam powódź? Jedni alarmują o poważnym zagrożeniu i możliwości pęknięcia zapory na Zalewie Zemborzyckim, inni tonują emocje. – Zapora zawsze niesie pewne ryzyko, ale celem jest jego minimalizacja i stały monitoring – uspokaja hydrotechnik Piotr Śliwiński.

Wracamy do tematu zapory na Zalewie Zemborzyckim, a właściwie jej awarii. Jak już pisaliśmy, nie jest to sprawa nowa – o niedrożnym drenażu media informowały od kilku lat. Sprawę w ostatnim czasie nagłośnił lubelski inżynier Piotr Dańko, który, jak twierdzi, od dawna alarmował w tej sprawie Wody Polskie.
– Stwierdziłem to osobiście jako inżynier, a także Wody Polskie są świadome, że należy ten drenaż udrożnić. Możliwe, że nikt go nie czyścił od początku istnienia zalewu – mówił kilka tygodni temu Dańko. Doświadczenie zdobywał w Gdańsku, a dziś – jako mieszkaniec Lublina – obawia się o bezpieczeństwo swoje i innych. Jego zdaniem to awaria wymagająca natychmiastowej reakcji. Sam mieszka przy ul. Nałkowskich i doskonale wie, że w razie pęknięcia zapory, woda może zalać nie tylko jego ulicę, ale i rozległe obszary miasta.
Po tej interwencji do naszej redakcji zgłosił się inż. Piotr Śliwiński – hydrotechnik, prezes Polskiego Komitetu Wielkich Zapór.
– Zapora to nie jest sucha konstrukcja, która zmienia się tylko po deszczu. Tam zachodzą zjawiska filtracyjne, bo woda ze zbiornika filtruje przez grunt. Drenaż ma za zadanie ściągać tę wodę jak najgłębiej, aby nie ulegała przemarzaniu – tłumaczy Śliwiński. I dodaje:
– Na zaporze są piezometry – rurki, które mierzą poziom wody filtrującej się przez korpus zapory. Na podstawie tych pomiarów można ocenić, czy występują anomalie. Osoba podpisująca protokół kontroli musi mieć odpowiednią wiedzę i ponosić odpowiedzialność za swoje słowa. To nie jest tak, że ktoś sobie obejrzał i „wydaje mu się”, że przeglądy były nierzetelne. To wynika z analizy danych pomiarowych.
To odpowiedź na wątpliwości Piotra Dańko co do rzetelności przeglądów. Śliwiński podkreśla jednak, że panika nie jest uzasadniona.
– Nikt nie wie, czy katastrofa nastąpi dziś, jutro czy za dziesięć lat. Nie ma na to symptomów tu i teraz. Zapory stoją latami i nawet jeśli są w złym stanie, to proces ich degradacji nie jest nagły, jak zawalenie stropu. Gdyby zagrożenie było realne, zarządzilibyśmy ewakuację. Monitorując obiekt, można przewidzieć, czy coś się dzieje – mówi Śliwiński. Jako przykład podaje osuwisko w Szwajcarii – tam, dzięki systemowi pomiarowemu, wieś została ewakuowana 20 minut przed katastrofą. Podstawą ma być więc wiedza, monitoring i szybka reakcja. Nie można wykluczyć, że zapora się zawali, ale – jak twierdzi – trzeba mieć ku temu podstawy.
Tomasz Makowski z Wód Polskich również kwestionuje alarmistyczne wypowiedzi Dańko. Twierdzi, że opinia o „przerwaniu zapory i podtopieniu ogromnego obszaru miasta” jest „przesadna, wyolbrzymiona i nieoddająca prawdziwego zakresu uszkodzenia oraz jego ewentualnych skutków”.
Powołując się na ustawę o prawie budowalnym, zaznacza, że zapora jest kontrolowana co najmniej raz w roku, a badania techniczne i ocena bezpieczeństwa są wykonywane przez Centrum Technicznej Kontroli Zapór.
– Ostatnia kontrola miała miejsce 22 października 2024 r. i stwierdziła pęknięcie na prawym przyczółku zapory (będące przedmiotem artykułu w „Dzienniku Wschodnim”) z zaleceniem wykonania remontu. Ta sama kontrola dopuściła dalsze użytkowanie obiektu, nie wydając zaleceń ograniczających jego eksploatację. To jednoznaczna ocena, że pęknięcie nie stwarza realnych zagrożeń dla dalszego funkcjonowania zapory – tłumaczy Makowski.
Wody Polskie kończą obecnie opracowywanie wymaganej dokumentacji, a prace remontowe mają zakończyć się do końca III kwartału tego roku. Dlaczego tyle to trwa? Według Śliwińskiego, wszystko rozbija się o skomplikowane procedury.
– Trzeba uzyskać m.in. decyzję środowiskową oraz przygotować tzw. operat wodno-prawny. Dopiero na jego podstawie można ubiegać się o pozwolenie na wykonanie prac. Problem polega na tym, że nawet instytucje takie jak Wody Polskie, które odpowiadają za przygotowanie takich dokumentów, są związane procedurami trwającymi nierzadko latami. Trudno więc oczekiwać, by wszystko przebiegało szybko – tłumaczy.
Hydrotechnik zaznacza, że branża od lat apeluje o uproszczenie przepisów. Jednym z największych problemów jest to, że dla istniejących obiektów wymaga się takich samych raportów środowiskowych, jak dla nowych inwestycji. Często dochodzi też do konfliktów z organizacjami ekologicznymi, które blokują nawet podstawowe prace utrzymaniowe – np. z uwagi na obecność chronionych gatunków. To wszystko sprawia, że proces remontowy w Lublinie trwa już co najmniej sześć lat. Czy to długo? Zdaniem Śliwińskiego – tak, ale podkreśla, że panika jest niepotrzebna.
– Zapora zawsze niesie pewne ryzyko, ale celem jest jego minimalizacja i monitoring. Analizy pokazują, że siły niszczące zaporę są mniejsze niż siły ją utrzymujące. Nie ma symptomów bezpośredniego zagrożenia – mówi.
Przyznaje również, że Wody Polskie zmagają się z trudną sytuacją biurokratyczną i organizacyjną, co wydłuża proces decyzyjny.
– Wody Polskie są do zreformowania, ale mają też wiedzę i środki. Utrzymanie zapory to obowiązek właściciela, który musi dbać o stan techniczny i bezpieczeństwo. Pogorszenie techniczne obiektu wpływa na bezpieczeństwo, jak zużyte opony wpływają na bezpieczeństwo samochodu – porównuje.
Przypomnijmy, że wcześniej Zalew Zemborzycki podlegał pod lubelski Ratusz. Od 2018 roku, na mocy nowego Kodeksu wodnego, zarząd nad obiektem przejęło Państwowe Gospodarstwo Wodne „Wody Polskie”.
