

Stowarzyszenie „Wspólnota Świdnicka” uhonorowało Alfreda Bondosa pamiątkową tablicą na bloku, w którym przez wiele lat mieszkał. To tu, nocy z 12 na 13 grudnia salwował się ucieczką przed internowaniem, skacząc z drugiego piętra mieszkania. Uroczyste odsłonięcie tablicy miało miejsce w poniedziałek, 28 lipca, udziałem rodziny, przyjaciół, sąsiadów, władz Świdnika.

Wspomnienia żony i córki z książki „Świdnicki lipiec” pod red. Piotra. R. Jankowskiego, wyd. III rozszerzone, 2011 r. :
• Alina Bondos, żona Alfreda Bondosa:
- Był 13 grudnia 1981 roku. Kiedy późną nocą przemoc wdarła się w nasze życie, kręciłam się po mieszkaniu struchlała i bezradna, słysząc uderzanie w drzwi, płacz dzieci i szept męża:„zatrzymaj ich, ja muszę uciekać”. Uciekać!? Dokąd? Którędy i jak? Przecież zima i... drugie piętro! Na wpół ubrany znikł nam w mroźną noc, a wraz z nim zniknęli z domu prześladowcy. Z tą tylko różnicą, że mąż wyskoczył przez okno,a oni wybiegli drzwiami. On wrócił dopiero po roku, oni wracali co jakiś czas,mając nadzieję na upolowanie niepokornego „wichrzyciela”. (…) Kiedy przed świętami Bożego Narodzenia 1982 roku przekroczył próg naszegodomu, stałam się jak piłka bez powietrza. Niepewność co będzie dalej, czy dadzą nam spokój, czy za chwilę przyjdą po niego, czy znajdzie pracę, czy w krajunastanie normalność powodowały we mnie niepokój. Stawałam się zalękniona i rozdygotana, a każde pukanie do drzwi czy odgłosy parkującego przed blokiem samochodu, budziło we mnie przerażenie.
• Anna Bondos, córka Alfreda Bondosa:
- Pamiętam tę okropną grudniową noc, kiedy przychodząc po Ojca, siłą wdarli się w nasze życie. Obudził nas hałas i uderzanie w drzwi. Siedziałam ze starszym bratem, Sławkiem, na łóżku i trzęsłam się ze strachu. Płakaliśmy, ale cichutko, bo o to prosili nas, wyrwani ze snu rodzice. Do dziś tamten koszmar mam przed oczyma. Nie wiedziałam co się stało z Ojcem. Zapamiętałam płaczącą mamę i biegających po mieszkaniu obcych strasznych ludzi. Kiedy nagle zrobiło się cicho, to mama przytuliła nas i tak do rana siedząc we trójkę płakaliśmy za Tatą. Potem słyszałam coś o wojnie. A mnie najbardziej brakowało Tatusia. Co jakiś czas wpadali do nas jacyś ludzie z karabinami i szukali go po mieszkaniu, na balkonie, nawet w... piekarniku. W święta było tak smutno w domu, że nie ubieraliśmy choinki. Mijały miesiące, a on do nas nie wracał. Dopiero na wiosnę ktoś mnie i brata zawiózł do Taty tam, gdzie się ukrywał. Mama przyjechała później, chyba dla bezpieczeństwa. Nie poznałam go wtedy od razu, bo miał brodę. Byłam szczęśliwa, że go odzyskałam.

