Pierwszy raz w życiu w Radecznicy byłem w tamtym roku, na zaproszenie kolegi. Od razu mi się tam spodobało. Ludzie byli wręcz przemili. Postanowiłem, że wrócę tam za rok.
Nie obyło się bez problemów. Samochód w naprawie, zmieniony kurs autobusów i ostatecznie na miejsce musiałem dojechać „okazją”. Udało się.
W Radecznicy spokój i cisza. Pierwszego dnia jeszcze niewiele osób, więc część czasu poświęciłem na rozmowy. Tak było aż do procesji spod Bazyliki św. Antoniego zakończonej uroczystą mszą na Stawach Św. Antoniego.
Co zwróciło moją uwagę? Nie było już punktu klasztornego, a w jego miejscu powstał sklep z odzieżą. Prowadzi go młoda, miła kobieta – Stefania, która przez okres liceum i studiów mieszkała w Lublinie. Coś ciągnęło ją jednak z powrotem do Radecznicy, więc postanowiła wrócić. W październiku zaopiekowała się jamnikiem, którego ktoś wyrzucił. Teraz piesek cały i zdrowy mieszka u jej siostry. A Stefania od grudnia prowadzi sklep z ubraniami.
Pani Zuzanna z Zamościa była na moich zdjęciach już w tamtym roku. Zamieniliśmy kilka słów. Ma 82 lata, a na odpust do Radecznicy przyjeżdża już od 19 roku życia. Przyznaje, że jak ktoś raz tu przyjedzie, będzie przyjeżdżał co roku. Potwierdza to także 85-letni pan Jan z Zamościa, który do Radecznicy przyjeżdża od 1997 roku. Co roku ciągnie go w to samo miejsce.
Pewien pan z Czernięcina opowiedział mi o swojej parafii, o tym że ich kościół jest z 1394 r. a nazwa jego miejscowości pochodzi od ciernia z korony Jezusa Chrystusa. Spotkałem również tatę kolegi, który zaprosił mnie w tamtym roku. Mieszka za granicą, ale również cały czas ciągnie go do Radecznicy.
Drugiego dnia wielkie tłumy ludzi. Tak jak w ubiegłym roku. Mnóstwo autokarów z pielgrzymami, parkingi pełne samochodów. Auta zaparkowane na trasie jeszcze przed Radecznicą.
Pan kierujący ruchem poznaje mnie. Później jeszcze kilka osób, które widziałem raz w życiu w ubiegłym roku także mnie poznają. To naprawdę miłe uczucie, że po takim czasie ktoś mnie zapamiętał. Potem ksiądz podchodząc do ludzi oznajmia: proszę się uśmiechać, ten pan robi ładne zdjęcia. Pamiętam go z tamtego roku.
Po mszy poświęcenie kwiatu Lili i błogosławieństwo dzieci i dorosłych. Mały chłopiec pyta się mamy: – A kiedy ja będę mógł pójść do komunii? – Już niedługo – odpowiada kobieta.
Część ludzi nabiera ze studni św. Antoniego wodę w butelki – niektórzy mają ze sobą po kilka 5-litrowych butelek. Jeszcze inni obmywają twarze i podchodzą do figurki św. Antoniego. A inni idą na stragany. Z jednej strony ludzie zamyśleni, modlący się. Z drugiej strony uśmiechnięci, jedzący lody, kupujący pamiątki na straganach. Taką pamiętam Radecznicę sprzed roku i w tym również taka była.
To miejsce rzeczywiście ma moc przyciągania. Już w tamtym roku wiedziałem, że tu wrócę. Teraz także planuję przyjechać tu za rok i nie mogę się doczekać. Między ludźmi mieszkającymi i przyjeżdżającymi tam co roku, a mną nawiązała się już jakaś więź. Coś w tym jest, że tuż przed Odpustem jakaś siła ściąga nas w to miejsce.
Przykrą i bardzo poruszającą informacją dla mnie było to, że dwie osoby, które uwieczniłem w tamtym roku na zdjęciach już odeszły z tego świata: jedna pani jeszcze w tamtym roku, a drugi pan miesiąc temu. Okazało się, że byłem ostatnią osobą która zrobiła im zdjęcie.