Wystarczył sąsiedzki donos, aby drogowcy poobcinali gałęzie 70-letniemu modrzewiowi. Nie przeszkadzało im, że drzewo rośnie na prywatnej działce. Sprawę skwitowali słowami: „Przecież nic się nie stało”. Czy na pewno?
Los majestatycznego drzewa był już zagrożony, gdy we wsi prowadzono prace przy linii energetycznej. Wtedy jednak energetycy woleli postawić dodatkowy słup, niż ścinać modrzew. Co wtedy oszczędzili energetycy, w ubiegłym tygodniu zniszczyli drogowcy.
– Widziałam, że przy moim ogrodzeniu zatrzymał się samochód służb drogowych, ale do głowy mi nie przyszło, że przyjechali okaleczyć nasze drzewo – mówi nasza Czytelniczka.
– Gdy po jakimś czasie wyszłam na dwór, samochodu już nie było. Tylko po obu stronach ogrodzenia leżały odcięte gałęzie. Nikt nie przyszedł do mnie, nie spytał. Ogołocili drzewo nie tylko od strony drogi, ale też od działki. Jak tak można? Przecież to moja prywatna własność!
Modrzew rośnie ponad metr od ogrodzenia. Gałęzie faktycznie wystają poza granice posesji, ale nie zasłaniają ulicy. Pomiędzy nią a ogrodzeniem jest bowiem jeszcze ponad 2,5-metrowy pas zieleni. W zarządzie dróg powiatowych w Chełmie powiedziano pani Halinie, że podcinkę zrobiono na życzenie sąsiada, który zawiadomił o leżących na drodze gałęziach.
– Te gałęzie nikomu nie przeszkadzały – denerwuje się właścicielka działki. – Nikt wcześniej nie prosił nas o ich wycięcie.
Według prawa, jeśli faktycznie gałęzie zasłaniają widoczność, zarządca drogi powinien wezwać właściciela do usunięcia problemu. Do Lużyńskich jednak nikt wezwania nie wysłał. Dlaczego?
– Wezwanie właścicieli do podcięcia gałęzi i tak nic by nie dało – kwituje sprawę Krzysztof Wojciechowski, dyrektor chełmskiego ZDP. – Zresztą, przecież nic się nie stało. To tylko kilka gałęzi. No może forma załatwienia sprawy nie była do końca odpowiednia. Dlatego wyciągnę konsekwencje wobec pracowników, którzy wykonali podcinkę.
Zdaniem pani Haliny, pociągnięcie do odpowiedzialności szeregowych pracowników, to nie rozwiązanie. – Niech odpowie ten, kto wydał im takie polecenie – dodaje.
– Ale polecenie było jak najbardziej na miejscu. Priorytetem jest bezpieczeństwo użytkowników drogi – zapewnia dyrektor.
Lużyńska wie, że wyrządzonej szkody nic nie naprawi. – Wystarczyłoby jednak, gdyby drogowcy przyznali się do błędu, przeprosili – mówi. – Ale oni w ogóle nie czują się odpowiedzialni za to, co się stało. Wszyscy urzędnicy, do których zwracaliśmy się o pomoc, bagatelizowali sprawę. Wicestarosta nie dość, że zachował się impertynencko, to zasugerował, że może całe drzewo trzeba będzie ściąć. To się po prostu nie mieści w głowie! Rozważamy, czy nie zwrócić się z tą sprawą do prokuratury.