33 dni, 33 artystów, 33 różne działania w przestrzeni miasta. W Lublinie trwa projekt "33 dni z życia” . Wstęp wolny.
Dzień dwudziesty szósty - Irena Lipińska DWA NA JEDEN
Plac Łokietka Lublin
W mojej podstawówce i na koloniach często organizowano wybory miss. Za każdym razem byłam w końcowym etapie, ale… nigdy się nie udało. Szczególnie jedne "wybory” utknęły mi w pamięci kolonie - Szczawno Zdrój 1988. Było tak blisko, a jednak nie dość doskonale przyrządziłam popisowe danie z pomidorów i ogórków, przed obserwującą komisją. A mogłam wygrać, mogłam zatańczyć na dyskotece, zorganizowanej po wyborach, tańczyć cały wieczór z tym ślicznym chłopcem ze starszej grupy, ach… Pomyślałam, że może to nie pomidorowo-ogórkowe dzieło spowodowało odrzucenie, może to z powodu mojej wrodzonej nieśmiałości, a może pojawiających się na ciele pierwszych włosów czy tego, że nie umiem zbyt dobrze dwa na jeden…
Zawsze pozostaje własna inicjatywa.
Dzień dwudziesty siódmy - Katarzyna Szczypior SZUKAM WEJŚCIA
Ogrodzenie Ogrodu Saskiego od strony al. Racławickich
1989 r. Sanatorium przeciwgruźlicze dla dzieci i młodzieży w Istebnej (Beskid Śląski).
Pamiętam, że spędziłam tam trzy miesiące i że przed wyjazdem obcięto mi włosy "na chłopaka”. Pamiętam niski korytarz prowadzący do części szkolnej, codzienne badania, tęsknotę za domem i ukrywanie się pod łóżkiem . Najbardziej utkwił mi w pamięci dzień gdy zgubiłam się podczas jednej z wycieczek po lesie. Razem z koleżanką ciągnęłyśmy się jak dwuosobowy ogon na końcu grupy. W pewnym momencie grupa wraz z opiekunem najzwyczajniej zniknęła nam z oczu i zostałyśmy w lesie same, w towarzystwie paproci i strzelistych świerków. Udało nam się po jakimś czasie dotrzeć do ogrodzenia ośrodka… jednak mimo długiej wędrówki nie mogłyśmy znaleźć żadnego wejścia, furtki czy bramy… nic tylko niekończąca się najeżona siatka. A wokół coraz straszniejszy i coraz bardziej czarny las... W końcu postanowiłyśmy pokonać ogrodzenie wdrapując się po nim. Efektem była podarta sukienka, której strzępy zawisły na siatce oraz olbrzymia satysfakcja z pokonania przeszkody...
Dzień dwudziesty ósmy - Justyna Jasłowska BYE BYE KITTY
Warsztaty Kultury ul. Popiełuszki 5
Pewnego lata pojawił się w moim domu rudo-biały koteczek. Był rozpieszczany i dostawał ode mnie to, co najlepsze. Próby nauki chodzenia na smyczy nie powiodły się. Pozostała więc opcja kuwety i domowego trybu życia. Od tej pory kotek już nie opuścił domu. Wyjątkiem były podróże. Zabierałam oczywiście koteczka ze sobą. Ale nawet po pigułkach na uspokojenie i Aviomarinie w kotka wstępowała moc niezwykła, przerastająca ludzkie siły. Skakał po autobusie i wydawał dźwięki basowe brzmiące jak ryk bawoła. Więc podróże też się skończyły bo były koszmarem. Kotek dorastał zmieniając się w pięknego, masywnego kocura o zielonych oczach szaleńca i grubej, lśniącej sierści. Wzbudzał zachwyt. Zwłaszcza jego specjalne zdolności, np. samodzielne spuszczanie wody w kiblu- odkrył podczas któregoś pobytu karnego w zamkniętym WC, że można naciskać spłuczkę łapką i jest szum. Robił to ku swojemu pocieszeniu i na złość domownikom. W amoku rozgrzebywał piasek z zawartością kuwety obsypując podłogę i ściany w zasięgu paru metrów. Codziennie.
Nieuprzątnięta kuweta zniechęcała kotka więc załatwiał się wprost do pościeli mojej lub mojej współlokatorki. Chętnie też wycierał sobie w białe ściany przedpokoju lub o brzeg sofy łapki po zabawie w kuwetce ze swoimi fekaliami. Najgorsze nadeszło gdy kotkowi zaczęła doskwierać potrzeba miłości kociej. Rozładowywał to sprintami po ścianach. Pokonywał wszystkie przeszkody- obrazki, lustra, kwiaty . Gdy taki kwiatek doniczkowy upadł, kotek miał akurat gotową piaskownicę do wycierania się na plecach. Liście zjadał lub rozszarpywał. Oznaczał mój pokój jako swój teren-najchętniej upuszczał swój zapach na świeżą pościel. W takim oto stanie zastawaliśmy mieszkanie niemal co dzień wracając wieczorem po ciężkim dniu. Dawna miłość przerodziła się w próbę sił, a następnie w zniechęcenie. Przyjaźń ze współlokatorką wisiała na włosku. Kot był nie do zniesienia.
Codziennie przez godzinę musiałam czyścić i dezynfekować dom, zabijać woń kocurzego zapachu i ujarzmiać kota poprzez zamknięcie w WC. On tam bawił się spłuczką i wył niczym bawole. Nic nie było już w porządku. Każde rozwiązanie było złe. Pewnego dnia, pokonując potwora i zgliszcza po jego przebieżce po domu, dokonałam bez namysłu, organicznie takiego oto czynu. Złapałam kotka w pół, otworzyłam okno mojego pokoju, wystawiłam rudego na parapet i zamknęłam okno. To był parter, bez obaw. Przez chwile rudy siedział w lekkim szoku na tym parapecie, a potem się wygramolił i zniknął. Następnego dnia rano cisza w domu przypomniała o braku kota. To nic. To bardzo dobrze. Ulga. Koniec kłopotów. Ale i lekkie wyrzuty. Po południu na osiedlu zauważyłam ogłoszenia na drzewach. Ze zdjęciem rudego kota, informacją o znalezieniu, numerem kontaktowym. Ktoś rzetelnie podszedł do sprawy. To dało mi dodatkowe wsparcie, że kot trafił w odpowiedzialne, nie ważne już czy dobre ręce. Wchodzę do mieszkania, mówię do znów przyjaźnie do mnie nastawionej współlokatorki o tych ogłoszeniach i że idziemy je natychmiast zerwać. Padał mocno deszcz bo to był chyba maj. Ona założyła czarny płaszcz skajowy, ja podobny brązowy prochowiec i poszłyśmy zacierać ślady. Usunięte plakaty już nie odrosły na drzewach. Tamten kot nigdy już do nas nie wrócił. Żaden kot już nie wrócił.
Nie znamy siebie dopóki się nie sprawdzimy.
Dzień dwudziesty dziewiąty - JareKoziara MARA
ul. Jezuicka 15 w Lublinie
Upierdliwie powracający sen czteroletniego dziecka, najstarszy i najbardziej wyrazisty jaki pamiętam. W pewnym sensie (jak żadnego innego później) mogłem go odpalać na życzenie, wystarczyło, że położyłem się twarzą w kierunku okna (dom był parterowy) a po pewnym czasie wchodził przez nie jakiś dziadyga który podchodził do mojego łóżka i mnie dusił. Zasypiając zawsze wciskałem głowę w ścianę, byle by tylko nie patrzeć w okno. Czasami w nocy się przekręciłem i ten pieprzony gamoń tylko na to czekał.
Dzień trzydziesty - Wojciech Dunin-Kozicki IŚCIE – przejście, wyjście, wejście, najście, zajście, podejście, obejście, odejście – prezentacje doraźne
30 września 2012 r.
g. 15:00
Główna (nieczynna) brama Parku Saskiego
Dzień trzydziesty pierwszy - Tomet Maped Pizoń WSPOMNIENIE EMPATII - PIĄTA ŚMIERĆ
Pod bramą Ogrodu Saskiego w Lublinie, przy ul. Lipowej
Wspomnienie dzieciństwa jest tylko wspomnieniem. Skutecznie udało mi się wyplenić sporą część skomplikowanej sytuacji rodzinnej, walk, miłości, miłostek, potwornego osiedla, przerażających lasów. Przy okazji wypleniłem całą resztę... Każdego dnia co raz starszy, nie oddalam się od doświadczenia dzieciństwa. Pamiętam psa imieniem As. Pamiętam spaloną zupę. Pamiętam grę w komin której konsekwencją był mój pierwszy ślub. Pamiętam bambusową wędkę dziadka. Pamiętam zapalenie ucha.. Takich rzeczy się nie zapomina.
Dwa dni temu byłem świadkiem bodaj piątej śmierci w moim życiu. Moje życie. Cudza śmierć. Pytania które sobie zadaję po "zobaczeniu śmierci" są bardzo odległe od podręcznikowych pytań o sens i pochodzenie. Kim jestem? Dokąd zmierzam? Skąd się wziąłem? Proste.
Zastanawiam się co zjem jutro na kolację.
Wypleniłem empatię?
Dzień trzydziesty drugi - Emrah Gökdemir SOMEBODY PUSH ME DOWN
Rynek Starego Miasta w Lublinie
It s a memory from my secondary schooll party. When i was there someone push me down from stage and i didnt check who was he-she-it? I had no brave to fight or ask why? Just i escape from there...
Dzień trzydziesty trzeci - Przemysław Buksiński ROZMOWA
"Orlik” przy Al. Racławickich 7 w Lublinie - Zespół Szkół Chemicznych i Przemysłu Spożywczego
Pamiętam ostatnią rozmowę z moim ojcem, a właściwie jej brak. Prozaiczna historia dziecka, które wolało grać w piłkę niż siedzieć w domu. Matka wołała mnie do chorego taty, a ja w głowie miałem stracony mecz… Nieodbytą rozmowę uzupełniam na bieżąco, ponieważ ojciec mówi do mnie przez cały ten czas…