Życie Andrzeja Zauchy to gotowy scenariusz na film. Dobrze, że w końcu powstała książka, która pokazuje portret tego wybitnego artysty, fantastycznego człowieka i po prawie 30 latach wraca do dramatycznych okoliczności jego przedwczesnej śmierci. Bez epatowania sensacją, ale rzetelnie i z wyczuciem.
Zaczyna się ta biografia nie od urodzin, ale od śmierci. Bo to właśnie te wydarzenia wielu z nas pamięta do dzisiaj. Jest wieczór 10 października 1991 roku. Z teatru STU, gdzie właśnie zakończył się musical "Pan Twardowski" z Andrzejem Zauchą w roli tytułowej, wychodzą ludzie. W końcu pojawia się Zaucha, jest z nim jego przyjaciółka aktorka Zuzanna Leśniak. Nagle padają strzały, jeden za drugim. Trafiają w Andrzeja i w jego partnerkę. Strzelec jest doskonale przygotowany, gdy opróżnia jeden magazynek, ładuje następny. Znów kieruje broń w stronę Zauchy, oddaje do niego w sumie dziewięć strzałów. I spokojnie odchodzi.
Andrzej Zaucha umiera na miejscu, Zuzanna w szpitalu. Ich zabójcą jest mąż kobiety – Yves Goulais.
I teraz zacznijmy od początku. Kraków był jego ukochanym miastem, tu się urodził i wychowywał. Prawdopodobnie miał romskie korzenie, stąd jego charakterystyczna uroda i wrodzony talent do muzykowania. Pasję do muzyki zaszczepił w nim ojciec – perkusista. Andrzej zaczyna uderzać w bębny, gdy ma osiem lat. Potem jest trąbka i saksofon. Granie przychodzi mu z niebywałą łatwością – jest piekielnie zdolny. I kocha muzykę. To miłość z wzajemnością.
Otwarty, szczery, prostolinijny. Ciepły, wrażliwy, życzliwy. Nie da się go nie lubić. Uwielbiają go przyjaciele, kocha publiczność. Pracuje z najlepszymi muzykami i piosenkarzami. Cała Polska nuci jego „Byłaś serca biciem” czy „C’est la vie”. Ma w sobie coś, co przyciąga kobiety. A on jak kocha, to na zawsze. Swoją żonę Elżbietę poznaje jako nastolatek. To miłość jego życia. Po jej przedwczesnej śmierci nie widzi dla siebie przyszłości. Zuzanna, którą poznaje na próbach do "Pana Twardowskiego", jest lekarstwem na pustkę, samotność, ból. Przyjaciele przyglądają się, jak rodzi się między nimi piękne uczucie. Ale to, niestety, historia bez happy endu.
Ze wzruszeniem czytałam tę biografię, doceniając równocześnie bardzo dobrą dziennikarską pracę autorów. Polecam tym, którzy pamiętają Andrzeja Zauchę, ale też młodszym czytelnikom, którzy pewnie nie wiedzą, ile piosenek artysty dostaje dziś nowe życie za sprawą młodych wykonawców.
Katarzyna Olkowicz i Piotr Baran "Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy", Rebis