Zdalne nauczanie ma być prowadzone do 24 maja. Prezydenci miast Unii Metropolii Polskich apelują, aby decyzja o otwarciu szkół (o ile taka zapadnie) została przekazana organom prowadzącym co najmniej z trzytygodniowym wyprzedzeniem. Internetowe lekcje coraz bardziej dają w kość uczniom, ich rodzicom i nauczycielom
Zdalne nauczanie pierwotnie zaplanowano do 26 kwietnia (niedziela), ale niemalże w ostatniej chwili, w piątek 24 kwietnia, zapadła decyzja o przedłużeniu takiej formy nauczania do 24 maja. Samorządowcy boją się, że w ostatniej chwili dowiedzą się, że szkoły zostają otwarte, tym bardziej, że o otwarciu żłobków i przedszkoli zapowiedzianych przez rząd na 6 maja dowiedzieli się z konferencji prasowej 29 kwietnia.
– Nie akceptujemy podejmowania działań ad hoc i testowania odporności kolejnej grupy naszych mieszkańców: dzieci klas młodszych szkół podstawowych, ich rodziców i pracowników szkół - pisze w liście do premiera Tadeusz Truskolaski, prezes zarządu Unii Metropolii Polskich i prezydent Białegostoku. I prosi, żeby samorządy zostały poinformowane o takim rozwiązaniu z 3-tygodniowym wyprzedzeniem.
– Otwieranie placówek oświatowych podczas trwającej epidemii wymagać będzie wdrożenia wytycznych sanitarnych, w tym zabezpieczenia dużej ilości środków ochrony osobistej dla kadry pedagogicznej i niepedagogicznej. Na dokonanie tych zakupów potrzebny jest czas – tłumaczy.
– Nie powinniśmy być zaskakiwani tymi terminami – mówił prezydent Krzysztof Żuk podczas wczorajszej wideokonferencji organizowanej przez Unię Metropolii Polskich. Zapewniał, że miasto szykuje się już do ponownego uruchomienia placówek oświatowych. – Nasze szkoły zostały zdezynfekowane – poinformował Żuk. – Jesteśmy przygotowani do tego, by działania związane z dezynfekcją przeprowadzać na bieżąco, ale to są duże koszty.
– Być może trzeba będzie pozmieniać plany zajęć – oznajmił Rafał Bruski, prezydent Bydgoszczy i zwracał uwagę na to, że konieczna będzie „olbrzymia” liczba masek i przyłbic oraz duża ilość płynów dezynfekujących.
Tymczasem zdalne nauczanie jest trudne zarówno dla uczniów, jak i nauczycieli.
– Przede wszystkim zajmuje o wiele więcej czasu niż szkolne lekcje. Sprawdzanie prac pisemnych, przysyłanych jako zdjęcia, jest często niemalże niemożliwe, bo zdjęcia są niewyraźne – denerwuje się polonistka jednego z lubelskich liceów.
– Poza tym, wielu uczniów zorientowało się już, że może się wyłączyć w trakcie zajęć lub w ogóle nie brać w nich udziału, tłumacząc to kłopotami z internetowym łączem. Możemy przypuszczać, że to nieprawda, ale nie jesteśmy tego w stanie udowodnić.
– Kombinują. Tłumaczą, że nie odebrali informacji o tym, co jest zadane i pracy nie odrobili. Albo twierdzą, że odesłali zadania i dziwią się, że nie dotarły – mówi matematyczka z lubelskiej podstawówki. – Stałym „patentem” jest wyciszanie mikrofonu, twierdzenie, że nic się nie słyszy i zaśmiecanie platformy służącej do nauki gifami i prywatnymi informacjami. W ich gąszczu komunikaty od nauczyciela są nieczytelne.
Denerwują się też rodzice. – Nie ma stałego planu lekcji on-line. Informacje o nich pojawiają się nagle i nagle są usuwane. Czasami o tym, że zajęcia będą o 8 rano nauczyciele piszą w wiadomości wysyłanej w dzienniku elektronicznym dzień wcześniej po godz. 22.00. Nie można przez to nic zaplanować – denerwuje się ojciec trójki dzieci w wieku szkolnym.
– Na rodziców spada konieczność wytłumaczenia dzieciom różnych zagadnień i pomoc w odrabianiu lekcji. Czasami jest tego tak wiele, że dziecko samo nie dałoby rady. A nauczyciele kombinują. Ostatnio pomagałam w odrabianiu pracy pisemnej z wf. Uważam, że to jest już skandal! – denerwuje się mama ucznia z Lublina.
A jakie Państwo macie zdanie o zdalnym nauczaniu? Podzielcie się nimi. Prosimy nauczycieli, uczniów i ich rodziców o przesyłanie informacji o tym, co złości, denerwuje lub cieszy na adres agnieszka.kasperska@dziennikwschodni.pl.