
Pod koniec 2025 roku na platformie streamingowej HBO Max ma się pojawić serial „Niebo. Rok w piekle”. Produkcja opowie historię sekty „Niebo” i jej charyzmatycznego lidera, Bogdana Kacmajora. W tej roli zobaczymy Tomasza Kota. Nie wszyscy wiedzą, że Zbór Leczenia Duchem Świętym „Niebo” to temat blisko związany z Lubelszczyzną.

Choć Bogdan Kacmajor pochodził z Elbląga, to na początku lat 90. poprzedniego stulecia przeprowadził się do Majdanu Kozłowieckiego. To wioska oddalona o 20 kilometrów na północ od Lublina. Tam przez lata funkcjonował jako lider najgłośniejszej sekty w historii Polski.
Kacmajor pochodził z inteligenckiej rodziny. Niespodziewanie porzucił jednak szkołę. Przejawiał spore zdolności artystyczne, zaczął organizować happeningi, wystawy, spotkania twórcze. Wcielony na siłę do wojska odmawiał wykonywania poleceń i wylądował na obserwacji w szpitalu psychiatrycznym, a gdy wojsko znów się o niego upomniało, ten nadal stawał okoniem. Finalnie za miganie się od obywatelskiego obowiązku PRL został skazany na dwuletnią odsiadkę. Dla jego życiorysu kluczowy moment miał jednak dopiero nadejść. Na początku lat 80. – jak twierdzi – doznał widzenia.
Opowiadał wówczas, że pojawił się przed nim jego własny sobowtór, który szedł ku niemu w kryształowo czystej wodzie. Szedł po dnie zasłanym szkieletami ryb. Gdy po nich stąpał, szkielety zamieniały się w ptaki i ulatywały w przestrzeń. Podobnie jak w Księdze Ezechiela, który ze szkieletów zalegających dolinę też wskrzesił całe wojsko. Następnego dnia Kacmajor porzucił pracę w teatrze, wyrzucił z domu wszystkie przedmioty oprócz biblii i… zaczął leczyć przez nakładanie rąk. Pierwszą jego „pacjentką” została ponoć jego własna ciotka, której uzdrowicielski dotyk krewnego pozbawił bólu głowy.
Z początku wydawało się, że jest jednym z licznych wtedy naśladowców ojca Klimuszko, ale z czasem na jego specyficzne „usługi” znajdowało się coraz więcej chętnych. Kacmajor mieszkał w niewielkim gospodarstwie w Kruszewie na Warmii. Przyjeżdżali do niego ludzie z całej Polski, a on „leczył” ich przez dotyk. Uchodził za cudotwórcę, a na dowód tego wystarczy powiedzieć, że codziennie w Kruszewie meldowały się setki cierpiących, którym Kacmajor rzekomo pomagał. Ponoć bywały dni, że do jego wioski zjeżdżały nawet tysiące osób szukających ukojenia w chorobie czy bólu. A niespełna 30-letni Bogdan nikomu nie odmawiał pomocy.
Osiem lat po objawieniu, rozwiedziony z pierwszą żoną Kacmajor postanowił przenieść się w inny region Polski. Wybrał Lubelszczyznę, a ściślej mówiąc Majdan Kozłowiecki. Zakupił ponad 20 hektarów ziemi w Nowodworze, dwa w Majdanie i pięć w Annoborze. Wybrał właśnie ten rejon, bo z kartotek swoich „uzdrawianych” pacjentów wyczytał, że najwięcej pochodzi właśnie z tamtych rejonów. To był początek „Nieba”.
W 1991 r. Kacmajor zarejestrował spółkę „Leczenie Ludzi przez Nakładanie Rąk”. Rok później zmieniła ona nazwę na „Leczenie Duchem Bożym w Imieniu Jezusa Chrystusa przez Nakładanie Rąk”. Może brzmi to kuriozalnie, ale to była inna rzeczywistość. Polska wychodziła z mroków poprzedniego ustroju, a świadomość ludzi była znacznie mniejsza niż dziś. Nikt nie marzył o powszechnym dostępie do internetu, telefonii komórkowej czy innych zdobyczach techniki. Kacmajor „lecząc” dotykiem zbił całkiem duży majątek, co pozwoliło mu postawić dom w Majdanie Kozłowieckim. Dom, który wbrew późniejszej nazwie sekty, stał się dla wielu piekłem na ziemi.
Niebo idzie do nas co dzień nowe świtem
Ogromny, 400-metrowy dom powstał bardzo szybko jak na ówczesne realia. Miejscowi urzędnicy załatwiali mu przydziały na materiały budowlane, a Kacmajor w zamian ich leczył. Oczywiście nakładaniem rąk. Ba, w osiedlaniu się pomagał mu lokalny przedsiębiorca zajmujący się kamieniarstwem i handlem paliwami, a nawet komendant lubartowskiej policji. Ten ostatni został zresztą członkiem wspólnoty. Gdy dom stanął, zaczęli się do niego wprowadzać wyznawcy Kacmajora, wierzący w jego nadprzyrodzone siły. Przeważnie byli to „ozdrowieńcy”. W szczytowym momencie było ich około 60.
Członkowie rodzącej się wspólnoty z patyków zbili napis „Niebo” z drogowskazem na nowo powstały dom. To był nieformalny początek istnienia sekty, o której z czasem zrobiło się głośno – nie tylko na Lubelszczyźnie, ale i w całej Polsce.
Kacmajor poznał lubliniankę, Grażynę – absolwentkę pedagogiki i muzykologii. Zawrócił jej w głowie. Ona też uwierzyła, że Bogdan jest kimś więcej niż zwykłym szarlatanem. Wmówił jej, że potrafi widzieć duchy. Para wzięła ślub i przybrała nowe imiona. „Nie” (Kacmajor) i „Bo” (jego żona). Razem stworzyli Niebo. Swoim dzieciom nadawali imiona, które układały się w zdanie: „Idzie”, „Do”, „Nas”, „Co Dzień”, „Nowe”, „Świtem”. W 2000 r. na świat przyszła dziewczynka, której nadali imię „Mądrość”. To miał być początek nowego zdania, a dzieci łącznie miało być dwanaście – tyle co plemion Izraela.
Legenda niesamowitego uzdrowiciela żyła swoim życiem. Ludzie rozpowiadali sobie historie uleczonych – jedni z raka, inni ze schizofrenii, jeszcze inni z chorób nerek, płuc. Kacmajor stawiał na nogi sparaliżowanych, przywracał wzrok ślepym, kogoś nawet zmartwychwstał. Przynajmniej jeśli wierzyć temu, co mówili ludzie, budując wokół Kacmajora miraż boskiego namiestnika. On sam zaczął nazywać się Eliaszem, Mężem Bożym, Apostołem czy Drzewem Żywota.
Członkowie rozrastającej się wspólnoty zerwali kontakt ze społeczeństwem. Na rozkaz guru spalili swoje dokumenty tożsamości, przyjęli nowe imiona, odrzucili wszelkie obowiązki. Sprzedali swoje majątki, pieniądze oddali liderowi, zerwali kontakty z rodzinami. Uwierzyli, że prawdziwe szczęście czeka ich w „Niebie” – tym na kozłowieckiej ziemi. Kolacje jadali po zachodzie słońca, czytali biblię, dzielili się chlebem, popijali czerwonym winem i mówili do siebie „bracie”, „siostro”. Nie mieli dostępu do prasy, radia czy telewizji. Stworzyli nawet swój własny język, w którym nie było polskich liter i dwuznaków. Prawdopodobnie była to próba naśladowania mowy Mojżesza, bowiem ten według legendy seplenił.
Kacmajor głosił, że jest bogiem i głównym sędzią tego świata. Nauczał dzieci członków wspólnoty, ponieważ nie chodziły one do szkoły. Zakazane było też korzystanie z klasycznej opieki medycznej. Dzieci, których w „Niebie” rodziło się sporo, nie były rejestrowane, ani szczepione. Nikt oczywiście nie chodził też do pracy. Ponadto w pewnym momencie guru nakazał swoim wiernym pozbycie się wszystkich sprzętów rolniczych, przez co uprawianie gospodarki było już niemożliwe. Nic dziwnego, że z czasem zaczęło brakować środków do życia.
Zaczęły się kradzieże. Niebianie okradali sąsiednie gospodarstwa, ale także sklepy. Jeździli do pobliskich miast, a nawet do Warszawy i brali, co tylko się udało. Trafiali do aresztu. Pewnego razu za kratki trafili niemal wszyscy mężczyźni, mieszkający w kozłowieckim „Niebie”. Było to pokłosie zuchwałej kradzieży drewna z lasu. Poddano ich wtedy badaniom psychiatrycznym, z których wynikało, że są ślepo zapatrzeni w swojego lidera. Ten zaś został określony jako sprytny manipulator i… ateista.
Standard życia w Majdanie Kozłowieckim pogarszał się, w ludziach narastała złość. Problemy finansowe to tylko wierzchołek góry lodowej. Po dziś dzień krążą legendy, o tym co działo się w „Niebie”. Z plotek sąsiadów, ale i relacji członków wspólnoty, którzy z niej uciekli, można było się dowiedzieć o poniżaniu, karach cielesnych, wykorzystywaniu seksualnym, pedofilii, kazirodztwie, zabijaniu noworodków, doprowadzaniu ludzi do samobójstw. Niewiele z tych zarzutów udało się potwierdzić, choć do tematu wracano jeszcze wiele lat po rozpadnięciu się sekty. W 2011 roku zgłoszenie do Prokuratury Rejonowej w Lubartowie złożył przewodniczący Ogólnopolskiego Komitetu ds. Obrony przed Sektami, Ryszard Nowak.
– Mamy sygnały, że na posesji były zakopywane martwe dzieci członków sekty – mówił Nowak Dziennikowi Wschodniemu. – Byli członkowie sekty opowiadali nam o nagłym znikaniu nowo narodzonych lub poronionych dzieci. Prawdopodobnie na rozkaz guru sekty martwe dzieci były potajemnie grzebane w ziemi na terenie posiadłości – dodał.
Spekulowano nawet o handlu dziećmi i kontaktach Kacmajora z szemranymi ludźmi z Niemiec. Ostatecznie niczego mu nie udowodniono. Został skazany wyłącznie za kradzież drewna z lasu…
ZE WSPOMNIEŃ SEBASTIANA KELLERA
– Przyjechałem do Nieba, szczególnie do Bogdana Kacmajora, aby mnie wyleczył z trapiących mnie przypadłości. Rzeczywiście, kiedy zamieszkałem tam na stale moje wszystkie choroby przeszły. Oczywiście nie od razu, minęło trochę czasu. Najbardziej się cieszyłem, że ustąpił mi pewien okrutny ból i uporczywy stan zapalny. Dzięki temu mogłem teraz normalnie funkcjonować, co wcześniej było niemożliwe. Od paru lat towarzyszył mi także ból szczęki oraz przykry tik, związany z tym, że musiałem wciąż nią ruszać, czułem w ustach nieustającą dolegliwość, która po roku pobytu w sekcie ustąpiła. Ulga była ogromna – mówił Sebastian Keller, który w sekcie spędził pięć lat.
Gdy uciekł z „Nieba” patrzył na wszystko inaczej. Powiedział, że przeklina dzień, w którym spotkał Kacmajora. Wydał nawet książkę „Niebo. Pięć lat w sekcie”.
Keller opowiadał, że Kacmajora poznał jeszcze w Kruszewie, gdy sam był młodym chłopakiem. Leczył się u swojego późniejszego guru. Bogdan zrobił na nim tak wielkie wrażenie, że kilka lat później 20-latek porzucił szkołę i rodzinę, wyprowadzając się do Majdanu Kozłowieckiego. I właśnie tej decyzji miał żałować najbardziej.
W „Niebie” na początku nie działo się nic szokującego. Z czasem jednak życie codziennie członków wspólnoty stawało się wytworem szaleństw Kacmajora. Ambasador, Autobusem Przez Miasto, Trójkątyzacja Kota, Anioł Rowerowy, Do Góry Nogami, Audi Quatrro, I Śrubokręt Nie Pomoże, Raj, Bo Pierwsze, Bo Drugie, Bo Ósme. To przykładowe imiona, które nadawano mieszkańcom tego niezwykłego gospodarstwa nieopodal Kozłówki. Narzucony został ortodoksyjnie patriarchalny model rodziny. Od kobiet wymagano pełnego posłuszeństwa wobec mężczyzn, współżycia i rodzenia dzieci. Wyznawcy sami sobie udzielali ślubów. Zdarzało się, że Kacmajor sam dobierał członków wspólnoty w pary. Przykładowo błogosławił związek 14-letniego chłopca z 25-letnią Ewą. Jej historia była później dość głośna. Za współżycie z nieletnim została skazana. Jej mąż z „poprzedniego życia” próbował odzyskać dzieci, które ta zabrała do sekty. Nie udało mu się. Załamany bezsilnością odebrał sobie życie.
Doktryna sekty łączyła w sobie wątki biblijne, apokaliptyczne oraz odwołania do magii czy okultyzmu. Niebianie twierdzili, że mają osobisty kontakt z bogiem, czego dowodem miała być moc uzdrawiania, ale także… wywoływania chorób i śmierci. Ich misją miało być przygotowanie 144 tysięcy osób, które przeżyją zagładę świata. Ta miała nadejść w 2000 roku.
– W sekcie towarzyszyło mi przeświadczenie, że wszystko, co się dzieje w tym domu jest niezwykle, niesamowite, a świat zewnątrz to jedno wielkie kłamstwo. Oni tam żyją materialnie, my duchowo. Oni nie znają ducha, chorują, muszą chodzić do lekarzy, tamci faszerują ich pigułkami, robią im operacje. My jesteśmy od tego wolni. Przez pięć lat nie widziałem lekarza ani tabletki. Nie było mi to potrzebne. Przerażała mnie myśl o tym, że mógłbym wrócić do starego świata. Zresztą guru straszył nas tragediami i chorobami, jakich doświadczymy, jeśli odejdziemy. Wizja była katastroficzna i każdy w nią wierzył. A najgorsza była myśl, że tam się umiera, a tu nie, tu jest bezpiecznie, tu jest Bogdan – pisał w swojej książce Keller.
UPADEK
Sekta rozpadła się samoistnie. Ubywało członków, a atmosfera jednej, wielkiej rodziny zgromadzonej wokół Kacmajora, była już tylko wspomnieniem. Niebianie nie cieszyli się sympatią sąsiadów. Trudno by było inaczej, skoro ich okradali, rzucali klątwy, straszyli śmiercią czy ciężkimi chorobami. Ponoć miejscowa ludność zorganizowała nawet zebranie, na którym zastanawiano się, co zrobić z ludźmi Kacmajora, którzy uprzykrzają im życie.
Punktem krytycznym było odebranie guru jego własnych dzieci. Nie posyłał ich do szkoły. Niektóre z nich trafiły do Domu Dziecka w Kraśniku. Wtedy zaczęły chodzić do szkoły. Okazało się, że guru nie jest wszechmocny. Aparat państwa, który przez lata był bezsilny wobec jego wspólnoty, tym razem go pokonał. Zresztą, w magiczną moc Kacmajora wątpiło coraz więcej członków „Nieba”. Zapowiadany na 2000 rok koniec świata nie nadszedł. Wszechobecny był za to głód. Odłączony został prąd, a coraz mniej liczni mieszkańcy posiadłości w Majdanie Kozłowieckim żywili się surowymi ziemniakami czy jabłkami.
Kacmajor podejmował coraz więcej irracjonalnych decyzji. W maju 2000 roku guru nie wpuścił do „Nieba” jednego z członków wspólnoty, który chciał powrócić na jej łono po odsiadce. Załamany wyznawca Kacmajora poszedł do lasu i podciął sobie żyły.
Niektórym z członków wspólnoty prorok nakazywał leczenie ludzi przez nakładanie rąk – twierdził, że mają do tego zdolności. Sam wtedy oddawał się przyjemnościom życia. Doszło nawet do kuriozalnej sytuacji, gdy niebianie chcieli wskrzesić zmarłego „brata”. W tym celu wykradli jego zwłoki z prosektorium…
Przeprowadzka na Podhale
Podupadające „Niebo” w Majdanie Kozłowieckim traciło rację bytu. Początkowe lata świetności minęły bezpowrotnie. We wrześniu 2002 roku Kacmajor podjął decyzję o opuszczeniu podlubartowskiej wsi. Wraz z nim do autobusu wsiadła jego rodzina oraz ostatni wierni. Obrali kierunek na Podhale. Próbowali osiedlić się w Poroninie, ale były za drogo. Ostatecznie wynajęli gospodarstwo w Starym Bystrem.
Próba reaktywacji „Nieba” pod Tatrami się nie udała. Definitywny koniec nastąpił, gdy Bogdana opuściła jego żona wraz z synem Medardem, zwanym „Do”. Był on najbardziej niepokornym i nieposłusznym z rodzeństwa. Nie słuchał nauk ojca. Po ucieczce błąkał się z matką kilka dni. W końcu na prośbę matki zgłosił się do domu dziecka. O niej samej słuch zaginął. Prawdopodobnie skończyła jak wielu innych członków sekty – targając się na swoje życie. Medard mówił, że przerażała go wizja zbiorowego samobójstwa niebian, o którym wspominał jego ojciec.
Niebawem w Starym Bystrem coraz częściej zaczęła pojawiać się policja. Zatrzymano nawet członka sekty, który próbował sprzedać kradzioną konsolę. Wkrótce po tym zdarzeniu wyznawcy zniknęli z wioski – wsiedli do niebieskiego busa i odjechali w nieznanym kierunku.
Prorok na emigracji
Kacmajor w 2005 roku wrócił do Majdanu Kozłowieckiego, ale zastał tam ruinę. Powybijane szyby, zniszczone zamki w drzwiach, powyrywane rury i krany, pozrywane metalowe okucia i parkiet. Obraz nędzy i rozpaczy. Później na Lubelszczyźnie już go nie widziano. Przeprowadził się do Nysy, a potem na Ukrainę, gdzie wznowił swoją paramedyczną działalność. Dziś 71-letni „prorok” mieszka w angielskim Northampton. Znów zajmuje się sztuką. Historia poniekąd zatacza koło.
Ale to nie jest wesoła historia. To historia dziesiątek złamanych życiorysów, rodzinnych tragedii, samobójstw i cierpienia. Ludzie tracili bliskich, którzy zatracali sami siebie, ślepo wierząc w boskie tchnienie Kacmajora. Ten był jednak w gruncie rzeczy tylko cwanym oszustem, który potrafił wyprać ludziom mózgi.
Posesja z białym domem w Majdanie Kozłowieckim, która była przed laty siedzibą „Nieba” do dziś bywa swoistą atrakcją turystyczną. Ciekawskich nie odstrasza nawet tabliczka z informacją, że jest to teren prywatny.
