

Latem 1920 roku Lubelszczyzna stała się areną wydarzeń, które przesądziły o losach Polski i Europy. To stąd ruszyła kontrofensywa, która zatrzymała bolszewików. O bitwach, mobilizacji mieszkańców i codziennym życiu w cieniu wojny opowiada prof. MIROSŁAW SZUMIŁO – historyk, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej oraz Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie

- Ledwo zakończyły się zabory i Wielka Wojna, a odrodzone państwo musiało ponownie zmierzyć się z wrogiem ze Wschodu. Skrzydła znów zostały podcięte?
– Sytuacja była dosyć ciężka. Od lata 1914 roku trwała pierwsza wojna światowa, która w latach 1914-1915 przetoczyła się przez ziemie polskie, powodując ogromne straty i zniszczenia. Potem nastąpił okres okupacji: na Lubelszczyźnie północne tereny znalazły się pod zarządem niemieckim, a południowe, w tym Lublin, pod okupacją austriacką. To były tzw. państwa centralne, które w 1915 roku przegoniły stąd Rosjan.
Słyszała pani o tzw. bieżeństwie?
- Nie spotkałam się z tym określeniem.
– To ciekawy, choć tragiczny wątek z 1915 roku. Pochodzę z Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego i w dzieciństwie słuchałem opowieści starszych ludzi o tym, jak Rosjanie, wycofując się przed Niemcami i Austriakami, zarządzili przymusową ewakuację miejscowej ludności: głównie prawosławnej, ale też polskiej.
Całe wioski wywożono w głąb Rosji. Moja rodzina trafiła aż do Zaporoża na Ukrainie, tam, gdzie dziś znów toczą się walki. Ludzie zostawiali swoje gospodarstwa, a część miejscowości została zniszczona. Po 1918 roku, kiedy Polska odzyskała niepodległość, ludność zaczęła wracać, ale trwało to długo. W czasie wojny polsko-bolszewickiej wracający często zastawali zniszczone gospodarstwa, które trzeba było odbudować od zera. Szczególnie ciężko było we wschodnich powiatach, dawniej wchodzących w skład guberni chełmskiej.
- Na dodatek po Wielkiej Wojnie Polska nie miała jeszcze ustalonych granic.
– Tak, w listopadzie 1918 roku od razu rozpoczęły się walki o granice. Na wschodzie trwała wojna polsko-ukraińska (listopad 1918-lipiec 1919), głównie o Galicję Wschodnią. Od początku 1919 roku toczyły się też walki z bolszewikami na Wołyniu, niedaleko Lubelszczyzny. Region wciąż pozostawał w strefie wojennej. Mobilizowano młodych mężczyzn do wojska; wcześniej wielu służyło w armii rosyjskiej, inni w Legionach Polskich od 1915 roku. Od jesieni 1918 roku tworzono Wojsko Polskie, które od razu trafiło na front. W 1920 roku był to już szósty rok wojny. W młodych ludziach było silne poczucie patriotyzmu, choć stopień świadomości narodowej był różny.
- To dosyć zrozumiałe po 123 latach zaborów.
– Świadomość narodowa rozwijała się m.in. dzięki działalności społeczników i organizacji narodowych. Po odejściu Rosjan w 1915 roku, pod okupacją austriacką i niemiecką, powstawały polskie szkoły, rozwijało się szkolnictwo narodowe. Kościół Katolicki także odgrywał dużą rolę.
W ciągu kilku lat świadomość narodowa Polaków na Lubelszczyźnie znacznie wzrosła. Ukraińska ludność prawosławna dopiero to w sobie kształtowała. Liczna była też ludność żydowska: jedni utożsamiali się z Polską, inni mniej. Młodsze pokolenia były bardziej osadzone w duchu narodowym, starsze miały różne doświadczenia.
- Jak społeczeństwo reagowało na ofensywę bolszewicką w 1920 roku?
– Większość nie ulegała agitacji, choć bolszewicy obiecywali biedniejszym równość i poprawę losu.
W niektórych miejscach, zwłaszcza wśród prawosławnej ludności ukraińskiej czy uboższych Żydów z miasteczek, zdarzało się poparcie dla bolszewików. Na wsiach próbowano rekrutować bezrolnych chłopów, tzw. fornali. Z kolei lepiej sytuowani żydowscy rzemieślnicy i kupcy byli raczej przeciwni bolszewikom.
- Długo bolszewicy przebywali na Lubelszczyźnie?
– Dość krótko; niecały miesiąc w sierpnia 1920 roku. Najdłużej w Hrubieszowie i okolicach. Mimo to zdążyli powołać komitety rewolucyjne i milicje. Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski, kierowany przez Juliana Marchlewskiego i Feliksa Dzierżyńskiego, planował utworzenie Polskiej Republiki Rad i jej zjednoczenie z Rosją bolszewicką.
Warto podkreślić, że poparcie dla bolszewików wśród społeczeństwa Lubelszczyzny stanowiło raczej margines. Większość mieszkańców aktywnie stanęła do walki w obronie niepodległości.
- Dużo się mówi o brutalności i bezwzględności bolszewickiej armii.
– Dwory ziemiańskie były często traktowane jako „wrogowie ludu”, więc padały obiektem rabunków i konfiskat. Również księża mieli trudną sytuację, ponieważ w religia była postrzegana przez komunistów jako wróg ideologiczny. Na szczęście bolszewicy przebywali na tych naszych terenach stosunkowo krótko, więc nie zdążyli wyrządzić większych zniszczeń. Jednak ich brutalne działania wywołały przekonanie, że są to barbarzyńcy ze Wschodu; co znajduje odzwierciedlenie również w ówczesnych odezwach.
Bolszewicy próbowali tworzyć komitety rewolucyjne, milicję i grupy ochotnicze, przedstawiając się jako wyzwoliciele robotników i chłopów. Jednak ich władza szybko okazywała się represyjna. Mój pradziadek wspominał, że po wejściu bolszewicy na wsiach oceniali poszczególne gospodarstwa: biednych traktowano jako sprzymierzeńców, zamożnych zaś jako „kułaków” i represjonowano.
- Nowe władze w Polsce się jednak temu sprzeciwiły.
– W momencie zagrożenia powstała Rada Obrony Państwa oraz Rząd Obrony Narodowej. Symbolicznie premierem został chłop Wincenty Witos, a wicepremierem Ignacy Daszyński – robotnik z PPS. To była demonstracja jedności całego społeczeństwa. Odezwa Rady była czytana z ambon kościelnych, które miały najlepszy dostęp do ludzi, szczególnie na wsiach. Wzywano do wstępowania do ochotniczej armii – i Lubelszczyzna aktywnie na to odpowiedziała. Powstały wojewódzkie i lokalne Komitety Obrony Narodowej, które zajmowały się werbunkiem do wojska i organizacją straży obywatelskich, pilnujących porządku na tyłach.
- Lubelszczyzna była przygotowana na wojnę?
– Była bardzo ważnym terenem strategicznym. W 1920 roku rozpoczęła się ofensywa polsko-ukraińska na Kijów, będąca elementem sojuszu Piłsudski-Petlura. Polska chciała powstrzymać bolszewików przed marszem na zachód i stworzyć państwo ukraińskie jako bufor. Niestety, ofensywa nie powiodła się i musieliśmy się cofnąć. W pierwszych dniach sierpnia bolszewicy przekroczyli Bug i zajęli północną część województwa, m.in. tereny wokół Kocka, Parczewa i Włodawy. Sforsowali także Bug pod Hrubieszowem, ale nie zdobyli Chełma, gdzie toczyły się zaciekłe walki obronne.
- Stąd właśnie wyszedł manewr Piłsudskiego, który pokrzyżował plany wroga?
– Dokładnie tak. Decydujące uderzenie tej wojny, kontrofensywa z nad Wieprza, wyszło z Lubelszczyzny.
Główne siły bolszewickie nacierały na Warszawę, a między dwoma frontami (białoruskim i ukraińskim) powstała luka, słabo obsadzona przez oddziały wroga. Piłsudski postanowił to wykorzystać, przybył do Puław 12 sierpnia i przygotował ofensywę, która ruszyła 16 sierpnia z linii Wieprza, w kierunku północnym, na Siedlce i Białą Podlaską. Ta operacja zaskoczyła bolszewików i pozwoliła szybko odbić północną Lubelszczyznę oraz tereny Podlasia, a przede wszystkim zadała ogromne straty bolszewikom.
- Dużo się mówi o Bitwie Warszawskiej. A przecież tutaj też miały miejsce bitwy i starcia, które mogły się przyczynić do ostatecznego zwycięstwa?
– Warto wspomnieć o bitwie pod Cycowem, która miała miejsce 16 sierpnia i jest corocznie upamiętniana inscenizacjami historycznymi. Była częścią ofensywy znad Wieprza. Największe walki miały miejsce pod koniec sierpnia pod Komarowem i Zamościem. Po przegranej przez nich bitwie warszawskiej bolszewicy mogli jeszcze odwrócić losy tej wojny, gdy niepokonana wcześniej armia konna Siemiona Budionnego ruszyła spod Lwowa w kierunku na Lublin i Warszawę. Została zatrzymana przez polsko-ukraińską załogę Zamościa, którą dowodził ukraiński pułkownik Marko Bezruczko. Dla Ukraińców obrona Zamościa to główny symbol ich udziału w wojnie przeciwko bolszewikom. Dzięki obronie Zamościa polskie siły miały więcej czasu na okrążenie bolszewickiej kawalerii pod Komarowem.
31 sierpnia polska kawaleria odniosła tam zdecydowane zwycięstwo: była to największa bitwa kawaleryjska XX wieku. To starcie złamało siłę armii konnej Budionnego i oznaczało koniec bolszewickiej ofensywy.
- Jak wyglądało zaangażowanie ludności poza frontem?
– Zaangażowanie społeczne było ogromne. Organizowano różnego rodzaju akcje humanitarne i pomoc dla wojska. Powstawały komitety, które działały na rzecz wsparcia armii, między innymi poprzez werbowanie ochotników. W tamtych czasach nie było telefonów, więc działała służba kurierska: kurierzy na koniach czy rowerach przekazywali ważne informacje. To zupełnie inna epoka, choć minęło tylko trochę ponad sto lat.
Pomoc medyczna i opieka nad rannymi były organizowane przez społeczeństwo ochotniczo, w tym przez wiele kobiet, które zgłaszały się do różnych funkcji pomocniczych. Pomagał też Kościół Katolicki. Polscy biskupi wydali specjalną odezwę do wiernych, w której ostrzegali przed zagrożeniem ze Wschodu. Bolszewików określili tam jako wrogów naszej chrześcijańskiej cywilizacji – było to bardzo wyraźne i jednoznaczne przesłanie. Widać było wielką mobilizację: zgłaszali się harcerze, gimnazjaliści, młodzi ludzie, całe klasy najstarszych roczników.
- Polska mogła liczyć na pomoc krajów zachodnich?
– Nie miała pełnego wsparcia innych państw, ale częściowa pomoc była. Największa pochodziła ze strony Węgier, które dostarczały amunicję i broń. Jedyny bezpieczny kanał transportowy prowadził przez Rumunię, a transporty szły z Francji, która częściowo wspierała Polskę.
Warto też przypomnieć, że u boku Polaków walczyła także niewielka liczebnie, ale zaprawiona w bojach sprzymierzona armia Ukraińskiej Republiki Ludowej.
Ich udział bywa często pomijany, a przecież na południe od Lwowa ukraińskie broniły ważnego odcinka frontu. Każdy żołnierz się wtedy liczył. Byli też ochotnicy innych narodowości, na przykład rosyjscy antykomuniści, którzy przeszli na stronę polską. Choć ich liczba była niewielka, to ich obecność jest warta podkreślenia.
- Ale chyba można powiedzieć, że dzięki temu zwycięstwu Polacy powstrzymali rozprzestrzenienie się bolszewizmu na całą Europę?
– Zdecydowanie tak. W tamtym czasie w Niemczech panowały nastroje rewolucyjne, a komuniści byli bardzo aktywni. Gdyby bolszewicy zdobyli Warszawę, mieliby szansę połączyć się z tamtejszymi ruchami rewolucyjnymi i rozprzestrzenić rewolucję dalej na zachód. Plany bolszewików były znacznie szersze. Na południu, przy ataku na Lwów, działał m.in. Józef Stalin jako komisarz polityczny frontu południowo-zachodniego. Z jego korespondencji z Leninem wynika, że po zdobyciu Lwowa planowano przejście przez Karpaty na Węgry, a stamtąd dalej na południe. To Polska zatrzymała ten marsz, dlatego Bitwa Warszawska jest uważana za jedną z najważniejszych bitew w historii świata.
- A może wszystko się tak naprawdę udało dzięki osławionemu „Cudowi nad Wisłą”?
– To trochę legenda, ale trudno nie zauważyć, że oprócz sukcesów militarnych, ogromną rolę odegrało zjednoczenie narodu i wielka mobilizacja społeczna. Bardzo ważny był też wymiar duchowy: biskupi zainicjowali wielką akcję modlitewną za ojczyznę, prowadzoną przez wszystkich katolików. W Jasnogórskim sanktuarium odbywały się modlitwy, które dodały siły i determinacji całemu społeczeństwu.
