O tym czy dana Ochotnicza Straż Pożarna z terenu powiatu lubelskiego wyjedzie do zdarzenia, decydują strażacy z Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie. Czemu nie wysyłają jednostek ochotniczych do akcji, narażając tym samym osoby poszkodowane na utratę zdrowia i życia? Przyczyn jest kilka - pisze anonimowy strażak, który wysłał list do naszej redakcji.
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
Poniżej pełna treść listu:
9 luty 2014 rok. W miejscowości Trojaczkowice autobus rejsowy PKS uderza najpierw w samochód osobowy, następnie w drzewo. W autobusie podróżuje ok 40 osób, są ranni. Na miejsce zdarzenia natychmiast zostają wysłane 4 zastępy Państwowej Straży Pożarnej z jednostki przy ulicy Szczerbowskiego i Metalurgicznej w Lublinie, oraz z jednostki w Bełżycach. Pierwsze zastępy docierają na miejsce po kilkunastu minutach. Na miejsce akcji nie zostaje skierowana żadna jednostka OSP, pomimo że w okolicy jest kilka a dwie (Strzeszkowice i Pawlin), posiadają sprzęt za miliony złotych, są świetnie wyszkolone i wyposażone do zwalczania tego typu zdarzeń. Dodatkowo była to niedziela, dzień wolny od pracy, wszyscy ochotnicy w domach, na miejscu mogli być w połowę tego czasu co PSP.
29 styczeń 2015 rok. Ta sama trasa, kilka kilometrów dalej w miejscowości Strzeszkowice dochodzi do czołowego zderzenia pojazdu dostawczego z autem ciężarowym. Znów na miejsce zostają skierowani strażacy zawodowi z jednostek w Lublinie i Bełżycach, natomiast nie zostaje zaalarmowana żadna jednostka OSP. Pierwsze zastępy straży pojawiają się na miejscu po 15 minutach, dla kierowcy pojazdu dostawczego jest już za późno. W tej samej miejscowości znajduje się OSP KSRG Strzeszkowice, które posiada odpowiedni sprzęt i przeszkolenie do zwalczania tego typu zdarzeń, na miejscu mogli być po 6-7 minutach.
Jednak nie trzeba cofać się w czasie tak daleko, w ostatnich dniach wiele jest tego typu zdarzeń, gdzie pomimo dużej odległości i długiego czasu dojazdu jednostek zawodowych, straże ochotnicze nie są wysyłane do zdarzeń.
15 lutego w miejscowości Uniszowice (gm. Konopnica), pojazd osobowy wypada z drogi i potrąca 2 osoby, jedna z nich zostaje przygnieciona przez samochód. Na miejsce jedzie zawodowa straż z Lublina, chociaż w samych Uniszowicach jest OSP a całej gminie Konopnica jednostek ochotniczych jest kilkanaście. Tym razem poszkodowany miał dużo szczęścia, przed przybyciem służb, z opresji uratowali go świadkowie zdarzenia.
11 luty, miejscowość Prawiedniki, zderzenie 2 pojazdów osobowych, jedna osoba ranna. Na miejscu 2 zastępy Państwowej Straży Pożarnej. Ochotnicza Straż Pożarna w Prawiednikach nie zostaje powiadomiona o wypadku, choć jest zaraz obok. Żadna inna jednostka z gminy Głusk, również nie zostaje zadysponowana do tego zdarzenia, chociaż i w tej gminie są 2 jednostki należące do KSRG (Mętów i Wilczopole), posiadające sprzęt i szkolenia do zwalczania skutków zdarzeń drogowych.
01 luty, miejscowość Bychawka. Wypadek 2 aut osobowych, na miejsce zostaje skierowane 2 zastępy z Państwowej Straży Pożarnej w Bychawie, żadna jednostka OSP.
25 styczeń, miejscowość Motycz, wypadek auta osobowego. Na miejscu straż zawodowa z Lublina i ani jedna OSP.
Kto o tym decyduje?
O tym jakie siły i środki zostaną zadysponowane do danego zdarzenia, decyduje oficer Państwowej Straży Pożarnej, w przypadku Komendy Miejskiej PSP w Lublinie, pełniący służbę na Miejskim Stanowisku Kierowania, przy ulicy Szczerbowskiego 6. To strażacy na tym stanowisku odbierają telefony, przyjmując zgłoszenie. Następnie decydują które jednostki i w jakiej sile wysłać na miejsce zdarzenia. Następie alarmują je, czy to drogą radiową, telefoniczną, czy za pośrednictwem systemów zdalnego powiadamiania. Oczywiście istnieją wytyczne, które jasno wskazują, jakie jednostki powinny być wysłane do zdarzenia, ale są one wysoce niekorzystne dla poszkodowanych.
Nie masz DSP, nie pojedziesz!
DSP to najpopularniejszy system zdalnego alarmowania. Oficer ze stanowiska kierowania za pomocą komputera, uruchamia zdalnie syrenę w danej jednostce OSP. Zazwyczaj strażacy z tej jednostki dodatkowo dostają wiadomości SMS, informujące o alarmowaniu ale jest to dodatkowa opcja. Niestety system jest dość kosztowny i niewiele jednostek na niego stać, dlatego większości jednostek pozostaje alarmowanie telefoniczne. Dyżurny ze stanowiska kierowania dzwoni do wyznaczonego strażaka, ten biegnie do remizy i ręcznie uruchamia syrenę. Fakt, trwa to dłużej, wymaga więcej zaangażowania od dyspozytora, jednak nie powinno dyskwalifikować tych jednostek. Jednak w rzeczywistości jest tak, że jednostki nie posiadające systemu DSP (lub podobnego) jeżdżą sporadycznie lub wcale. Niejednokrotnie można odnieść wrażenie że dyspozytorom zwyczajnie nie chce się dzwonić do OSP, wolą wysłać te z systemem powiadamiania lub nie wysłać OSP w ogóle. Świetnie było to widać podczas pożaru zabudowań w miejscowości Bogucin, gdzie zamiast dysponować jednostki okoliczne, wysyłano takie które miały nawet 40 kilometrów dojazdu, choć nie było potrzeby wysyłania tam wyspecjalizowanego sprzętu, tylko ludzi do przelewania pogorzeliska.
Rdzewieje sprzęt, rdzewieją ratownicy
Ochotnicze straże pożarne w ostatnich latach, w samym tylko powiecie lubelskim, zainwestowały dziesiątki milionów złotych w sprzęt, który stoi w garażach prawie nieużywany. Szkolenia strażaków również kosztują a są w sumie bezsensowne. Strażacy nie wykorzystując nabytej wiedzy przy akcjach, szybko zapominają nabyte umiejętności. Następuje powolna agonia jednostek OSP, spowodowana działaniami Państwowej Straży Pożarnej. Wielu ochotników przestało działać, bo nie widzą w tym sensu. Wyszkolili się, byli dostępni, poświęcali i chcieli działać, jednak kiedy stało się coś w pobliżu ich remizy, nie zostali wezwani. Często zdarza się, że strażacy są krytykowani przez lokalne społeczności, „bo paliło się u Wacka a wy nie wyjechaliście”. Ludzie nie wiedzą, że ochotnicy nie decydują o tym czy wyjadą czy nie, wydaje im się, że ochotnicy nic nie robią.
Przyczyny takiego stanu rzeczy
Trudno znaleźć logiczne wytłumaczenie zachowania Komendy Miejskiej PSP w Lublinie. Nie chodzi tu o koszta, bo jednostki ochotnicze finansowane są przez gminy, tu nawet straż zawodowa oszczędzałaby pieniądze gdyby zamiast 4 wozów PSP do zdarzenia pojechały 2 z zawodowej i 2 z ochotniczej. Nie chodzi tu też o poziom wyszkolenia, bo szkoli również KM PSP w Lublinie. Nie chodzi o czasy dojazdu do zdarzenia, bo jednostki ochotnicze są na miejscu i często mogą dotrzeć o połowę krócej niż zawodowcy. Przyczyną nie jest również brak sprzętu, bo ten ochotnicy mają niejednokrotnie lepszy niż PSP. Co jest zatem przyczyną? Niezdrowa konkurencja, jaką jednostki OSP są dla Komendy Miejskiej PSP w Lublinie. Gdyby do wszystkich zdarzeń na terenach powiatu lubelskiego wysyłać jednostki OSP, to mogło by się okazać, że 2 terenowe Jednostki Ratowniczo Gaśnicze PSP w Bychawie i Bełżycach nie są w ogóle potrzebne. Dodatkowo wszystkie jednostki na terenie miasta mają na swoim obszarze chronionym okoliczne gminy wiejskie. Również i na tych terenach spadła by liczba interwencji PSP, co mogło by wiązać się z ograniczeniem liczby jednostek i ilości zatrudnienia w szeregach KM PSP. Pytanie tylko, czy dbanie o własne interesy i zatrudnienie, jest wystarczającym powodem do narażania ludzkiego życia? Na to pytanie odpowiedzcie państwo sobie sami.