Kilkaset kobiet i mężczyzn protestowało na pl. Łokietka w Lublinie w ramach Międzynarodowego Strajku Kobiet. Frekwencja była porównywalna z lubelską Manifą, która odbyła się w ubiegłą sobotę. Wielu przyniosło transparenty: „Chcemy lekarzy nie misjonarzy”, „Wyrzuć PIS-owca z łóżka”, „Chcemy zdrowia nie zdrowasiek”.
– Jako kobieta musiałam tu być, żeby wyrazić swój sprzeciw wobec dyskryminacji kobiet. Chodzi m.in. o prawo do aborcji i decydowania o własnym ciele, ale też o dyskryminację w życiu społecznym, np. pod względem wysokości wynagrodzeń i zajmowania dobrze płatnych stanowisk, które w większości zarezerwowane są dla mężczyzn – mówi Katarzyna Szopa, która przyszła na środowy protest z mężem Kamilem.
– Popieram żądania kobiet i wspieram je w ich walce – dodaje Kamil Szopa.
– Mamy córki i wnuczki i nie podoba nam się, że w Polsce nie mają wolnego wyboru, że minister zdrowia mówi publicznie, że odmówiłby wypisania recepty na „tabletkę po” nawet w przypadku gwałtu – mówi pani Ewa.
– Nie zgadzamy się na takie traktowanie, dlatego tu jesteśmy – dodaje pani Dorota.
Uczestnicy strajku domagali się m.in. dostępu do bezpiecznej aborcji, nowoczesnej antykoncepcji, standardów opieki okołoporodowej, Konwencji Antyprzemocowej, rozdziału Kościoła od państwa.
– Akcentujemy Dzień Kobiet, ale nawiązujemy też do ubiegłorocznych Czarnych Protestów i wychodzimy na ulice z naszym symbolem – parasolkami – mówi Maja Zaborowska, jedna z organizatorek lubelskiego strajku. – To międzynarodowy strajk. Jesteśmy razem w 55 państwach, a w Polsce w ponad 85 miejscowościach.
– Musimy wyrazić głośny sprzeciw, bo inaczej nikt nas nie chce słuchać – mówi Ewelina Kamińska, organizatorka ubiegłorocznego Czarnego Protestu w Lublinie, która wzięła udział w strajku.
Punktualnie o godz. 18 uczestnicy strajku pokazali rządzącym czerwone kartki. – To ostrzeżenie dla władzy, która prowadzi politykę przeciwko kobietom – dodaje Zaborowska.