Epopeja pt. Plac Litewski zmierza ku końcowi. Pan prezydent z dumną miną cezara towarzyszy na łamach prasy wizualizacjom, które są ostatnim tchnieniem wizjonera. Teraz czas buldożerów i panów w żółtych kaskach. Mamy wreszcie wizję, teraz przekujemy ją w dzieło. Nic nas nie powstrzyma.
Zanurzam się, jak mogę głęboko, w obrazy sądu ostatecznego nad naszym placem i odczuwam jakieś deja vu. Mam wrażenie jakbym oglądał wystawę licencjackich prac z architektury krajobrazu. Ale dociera jednak do mnie, że epopeja, którą przez lata śledziłem, nie była literacką fikcją, ale czymś realnym, co będzie miało równie realny koniec. Sądziłem, że może kolejni prezydenci czarują nas tylko corocznymi konkursami, by zyskać na czasie, pozorując równocześnie jakieś działania i dyskusje. Niestety tak nie jest. Po dziesięciu latach czarowania przyszedł czas na czyn.
Na początek stawiam pytanie: czy ostateczny projekt był poddany ocenie wybitnych architektów spoza naszego miasta? Jeśli tak, to proszę o nazwiska i treść tych ekspertyz. Jeśli nie, to pytam, na jakiej podstawie Prezydent Lublina bierze odpowiedzialność za jakość tego projektu. Wiemy, że projekt docierał do realizacji drogą wyszukanych procedur, które miały wyłączyć go z jakiejkolwiek konkurencji i niezależnej profesjonalnej oceny. Brak profesjonalnej, otwartej dyskusji powoduje, że głos opinii publicznej nie znajduje ugruntowania. Ludzie mogą mieć naprawdę świetne intuicje, ale muszą opierać je na elementarnej wiedzy fachowej, gdyż tylko na tym poziomie możliwe staje się powiązanie wszystkich aspektów działania organizmu, jakim jest główny plac w mieście.
Miasto wybrało oszukańczą wersję społecznych konsultacji dając swego czasu do wyboru w prasie wersję A i B oraz pytanie, którą wersję wybierasz. Twój głos Obywatelu jest ważny, jeśli wybierzesz pomiędzy A i B. Masz szansę się wypowiedzieć, skorzystaj, abyś nie miał do władzy pretensji. Wersja A i B co do założeń jest identyczna, różnice są tylko kosmetyczne. W wyniku tych tzw. społecznych konsultacji oraz uzgodnień w ratuszowych gabinetach, doczekaliśmy ostatniego twórczego tchnienia wizjonera.
Zacznijmy od wytycznych konserwatorskich. Wielokrotnie miejski konserwator wyrażał opinię, że należy uszanować historię przeobrażeń placu Litewskiego. Historia ta przede wszystkim działa się na obszarze dawnych ogrodów dwóch pałaców (dziś dwa wydziały UMCS). Ciąg komunikacyjny Krakowskiego Przedmieścia był i jest do dzisiaj przejezdnym traktem. Ale zaraz będzie promenadą, a ci, co czekają na autobus niechaj wyniosą się na Hempla, by nie tarasować drogi spacerującym masom ludowym. Doprowadzi to do stopniowego wyludniania placu.
W urbanistyce istnieją dwa elementarne pojęcia: miejsce i droga. Te dwa pojęcia najkrócej definiują dwa czasowniki. Do miejsca się przychodzi, drogą się przechodzi. Plac obecnie służy raczej przechodzeniu, a projektowana promenada jeszcze tę właściwość potęguje.
Jest promenada i jakaś organizacja wnętrza placu, która spycha dwa pałace na północną krawędź nie pozwalając oddziaływać na przestrzeń placu. Pałace to tylko parawan zasłaniający ulicę Radziwiłłowską. Osiowy charakter ich brył nie znalazł odpowiedzi w osiach na placu. Powstała za to mini promenada wschód-zachód przed pałacami, która proponuje slalom między trawiastymi wysepkami. Co na to pan konserwator? Niech spojrzy na rzut i powie, gdzie widzi historię placu Litewskiego.
Temat lokalizacji pomników nie został nawet dotknięty, bo Prezydent z góry postanowił, że ma być tak, jak jest. Nie ma zatem szansy na zbudowanie choćby jednej osi prostopadłej z wykorzystaniem najścia na pomnik. Wszystkie pomniki stoją bokiem do naszej marszruty. Kiedy dochodzimy do ich prostopadłych osi, one same już dawno zniknęły nam z pola widzenia. To jest rzeźbiarski elementarz kompozycji. W tak źle zorganizowanej przestrzeni każda poważna uroczystość przypomina anarchistyczną pikietę lub piknik.
Dlaczego Prezydent zabronił ruszać pomniki? Bo się bał, bo nie miał dobrych argumentów, aby na zmiany pozwolić, a obrońcy obecnego ładu byli głośni. Ale dobrych argumentów nie dostarczyli projektanci, fachowcy, znawcy. A może ich nikt o to nie pytał. Lublin, Lublin i jeszcze raz Lublin. Władza wie, bo jest władzą.
Centralny cud placu. Fontanna, fontanna multimedialna. Jedno medium to woda, kolejne to światło i dźwięk. Woda ma swoje występy przez pół roku, a kolejne pół roku będziemy oglądać pusty zbiornik centralny. Światło i dźwięk będziemy doznawać od maja do września pomiędzy godziną 22 a 23. Za dnia rozkoszować się będziemy wielkim głównym wodotryskiem, a przed nim batalionem sikających przed siebie, najpewniej rekrutów, którzy sikawkami swymi upamiętniają historię placu musztry z czasów carskiej niewoli. W zimie – zawieszenie broni.
Obrazu całości dopełniają propozycje tzw. małej architektury i mebli miejskich. Wybór gotowych, banalnych ławek, ozdobiony wieloosobowymi leżanko-siedziskami tworzy rodzinę jakby zastępczą, z wymieszanym DNA.
Środowisko architektoniczne milczy, konserwator milczy, Forum Kultury Przestrzeni milczy.
Lublin ma, na co zasłużył.
* Tekst Dobrosława Bagińskiego został opublikowany na Forum Kultury Przestrzeni.
• Zapraszamy do dyskusji: redakcja@dziennikwschodni.pl