Od kilkuset do ponad tysiąca złotych wydali kierowcy na naprawę swoich aut po tym, jak zatankowali olej napędowy na stacjach Statoil w Lublinie. Podczas siarczystych mrozów diesel zamienił się w "galaretę”. Koncern nie poczuwa się do winy, choć uznał reklamację jednego ze swoich stałych klientów.
Auto na lawecie trafiło do serwisu Renault. Diagnoza była jednoznaczna: paliwo w baku nie nadawało się do użytku.
Mechanicy sprawdzili także temperaturę w zbiorniku. Olej napędowy miał minus 18 stopni Celsjusza. Zgodnie z przepisami, w okresie od 16 listopada do końca lutego stacje paliwowe muszą sprzedawać diesla zimowego. Takie paliwo musi być płynne nawet poniżej minus 20 st. C.
– Wymiana paliwa i filtrów kosztowała mnie w sumie 1000 zł. Domagam się od Statoil zwrotu tej kwoty – mówi Jolanta Niedźwiadek.
Koncern nie poczuwa się odpowiedzialności. – Olej napędowy sprzedawany na stacjach Statoil spełnia wymagania jakościowe określone w Polskiej Normie PN-EN 590 oraz rozporządzeniu Ministra Gospodarki – zapewnia Krystyna Antoniewicz-Sas, rzecznik Statoil. Podkreśla też, że przy temperaturach poniżej minus 20 stopni, kierowcy powinni tankować droższe paliwo arktyczne. – Dlatego żadna z reklamacji złożonych w tym roku na naszych stacjach w Lublinie dotyczących jakości oleju napędowego nie została rozpatrzona pozytywnie – dodaje.
Tymczasem jedna z ofiar feralnego tankowania, twierdzi coś zupełnie innego. – W piątek dostałem telefon, że Statoil pozytywnie rozpatrzył moją reklamację. Czekam teraz na pismo w tej sprawie z centrali koncernu – mówi Maciej Kulka, właściciel szkoły nauki jazdy, który wszystkie swoje samochody tankuje na Statoil.
Na początku lutego Kulka zorganizował tzw. "akcję paliwową”. Na portalu Facebook szukał innych kierowców, którym też zamarzło w bakach paliwo. Chodziło o zebranie grupy, która złoży pozew zbiorowy przeciwko nierzetelnym stacjom.
Skargi na jakość paliwa dotarły też do Inspekcji Handlowej. Inspektorzy sprawdzili jakość oleju napędowego na jednej z lubelskich stacji Statoil. – Parametry paliwa były w normie, nawet ją przekraczały na korzyść klienta, zbliżając się do norm oleju arktycznego. Tak zwany punkt zimnego filtra (chodzi o bezpieczeństwo dla układu paliwowego – red.) był dużo poniżej minus 20 stopni Celsjusza – mówi Anna Targońska z Inspekcji w Lublinie.
Ale inspektorzy przeprowadzili badania kilkanaście dni później. Sami przyznają, że przez ten czas paliwo w zbiornikach na pewno było uzupełniane.