Zygmunt W., lubelski adwokat oskarżony o spowodowanie wypadku i ucieczkę z miejsca zdarzenia nie może doczekać się wyroku. Policjant, ostatni świadek w sprawie po raz kolejny nie stawił się w sądzie.
Proces dotyczy wypadku, którzy wydarzył się niemal dokładnie dwa lata temu, przy Al. Racławickich w Lublinie. Pan Jacek, jechał swoją yamahą w stronę ul. Lipowej. Z parkingu przy Katolickim Uniwersytecie Lubelskim wyjeżdżał czerwony nissan. Za kierownicą auta siedział Zygmunt W., znany lubelski adwokat.
Kamera miejskiego monitoringu zarejestrowała, jak kierowca na moment się zatrzymał po czym wjechał na jezdnię, tuż przed zbliżający się motocykl. Nissan przeciął przy tym podwójną, ciągłą linię. Kierujący yamahą położył motocykl, by uniknąć uderzenia w auto. Kiedy wstał, mimo licznych potłuczeń i złamanej ręki biegł za nissanem.
– Uderzyłem w bagażnik i krzyczałem: Stój! Ale kierowca spojrzał w lusterko i odjechał – relacjonował na początku procesu pan Jacek.
Świadkowie wypadku zapisali numery rejestracyjne nissana. Policjanci przyjechali do Zygmunta W. niedługo po zdarzeniu. Okazało się, że 73-latek od 3 lat nie miał prawa jazdy. Przekroczył limit punktów karnych. To efekt jazdy z nadmierną prędkością. Zygmunt W. przekonywał mundurowych, że nie widział motocyklisty. Prowadzący jednoślad miał jechać z dużą prędkością. Adwokat tłumaczył, że bał się, że motocyklista go pobije. Dlatego odjechał z miejsca zdarzenia. Prawnik nie przyznał się do spowodowania wypadku.
Od rozpoczęcia procesu mija już półtora roku. Podczas wczorajszej rozprawy sąd po raz kolejny analizował nagranie z miejskiego monitoringu. Nie mógł jednak przesłuchać ostatniego świadka. Policjant, wyjaśniający niegdyś sprawę wypadku po raz kolejny nie stawił się w sądzie. Sprawa wróci na wokandę w połowie czerwca.