– Po tym podniebnym zaproszeniu naprawdę chce się jechać do Lublina i sprawdzić, co więcej to miasto kryje – tak dziennikarz wrocławskiej Gazety Wyborczej podsumował wieczór otwarcia lubelskiej ulicy we Wrocławiu.
Na co dzień niepozorna staromiejska uliczka na kilka dni zmieniła się nie do poznania. Kolorowe słupy, lampiony, wielkie 14-metrowe słońce – instalacje Jarosława Koziary, do których Lublin zdążył się już przyzwyczaić, na mieszkańcach Wrocławia i turystach robią piorunujące wrażenie.
„Ale pięknie” – te słowa w tłumie, który w nocy przechadzał się ulicą Szajnochy można było usłyszeć chyba najczęściej.
Karolinę i Olę spotykam przy standzie z ulotkami lubelskich imprez. Szukają programu Ulicy Lubelskiej i kogoś z Lublina, któremu mogłyby powiedzieć, co o tym wszystkim myślą.
- Jest przepięknie! Szkoda, że otwarcie ESK tak nie wyglądało – stwierdza Karolina Błażejczak, wrocławianka od 5 lat. – To oświetlenie mogłoby tu zostać na zawsze. Zespół też możecie nam zostawić – śmieje się.
- Na otwarciu ESK było przygnębiająco, wszystko w ciemnych kolorach, aż dzieci płakały. A wy pokazaliście jak wygląda szczęście – dodaje Ola Wróblewska z Wrocławia.
Korzystając z okazji (w Europejskiej Stolicy Kultury w ramach Koalicji Miast będzie prezentować się każde z miast, które weszły do finału wyścigu po ten tytuł) Lublin postanowił pokazać to, co potrafi najlepiej – widowiskowe imprezy w plenerze.
I dzieje się. Na ulicy, oprócz kolorowych instalacji Koziary, stanął Fotoplastikon grupy Piękno Panie (ze zdjęciami dzieciaków z lubelskiego Starego Miasta). Obok szklarnia Kingi i Łukasza Szulców, w której można posłuchać co ma do powiedzenia …kapusta czy brukselka. Na nieużywanym torowisku wyrosła trawa (Katarzyna Szczypior), a na pobliskim Placu Wolności stanęła monumentalna Tężnia Sztuki Roberta Kuśmirowskiego.
Do Marcina Sudzińskiego i Romana Krawczenko po portrety na szkle ustawiają się kolejki. Kto ma szczęście może wrócić do domu nie tylko ze swoją fotografią, ale i rysunkiem Mariusza Tarkawiana. Artysta rysuje z szybkością błyskawicy. I jeszcze szybciej rozdaje swoje prace.
Program 5-dniowej prezentacji (Lublin zostaje na ul. Szajnochy do niedzieli) jest szczelnie wypełniony. Są wystawy, koncerty (Lublin Street Band, Sekta Denta, Lubelska Federacja Bardów, Orkiestra św. Mikołaja, Caci Vorba, Tatvamasi, Ladies Quartet), spektakle („Zły”, „Kryjówka”, „Spowiedź w drewnie”), imprezy z DJ-ami, potańcówki (Czarne Lwy z Przedmieścia) i oczywiście sztukmistrze. Do Wrocławia przyjechało kilkudziesięciu slacklinerów z całej Polski, którzy sprawdzają swoje umiejętności na czterech rozciągniętych nad ulicą linach. Są też żonglerzy, którzy podrzucają jak nie cegłami to pochodniami.
To właśnie widowisko z udziałem artystów sztuki cyrkowej jest głównym punktem programu każdego dnia lubelskiej prezentacji. Codziennie o godz. 21.30 na „Sen o mieście” w reżyserii Janusza Opryńskiego ściągają tłumy.
To 40-minutowa historia naszego miasta - jego wzlotów i upadków. Widowisko z muzyką Rafała Rozmusa, gdzie nad głowami chodzą sztukmistrze, a na publiczność sypie się pierze i srebrne gwiazdki, naprawdę potrafi zaczarować.
- Okazuje się, że dzieje miasta, którego początki sięgają IV wieku, można opowiedzieć nawet w pół godziny. I to ciekawie, bez nadęcia. Wystarczy do tego cztery szarfistki, kilku slacklinerów i żonglerów, odpowiednio dobrana muzyka i oświetlenie – stwierdza Rafał Zieliński, dziennikarz wrocławskiej Gazety Wyborczej.
Organizatorzy wydarzenia liczą na to, że w ciągu długiego weekendu uliczkę lubelską odwiedzi nawet 100 tysięcy ludzi. W założeniu to promocja naszych wydarzeń kulturalnych i „próba generalna” przed planowanymi na przyszły rok obchodami 700-lecia Lublina. Prezentacja we Wrocławiu będzie kosztować 700 tys. zł, z czego 200 tys. pochodzi z kasy miasta, a reszta ze środków ministerialnych.