Ogłosimy przetarg na sponsora stadionu Arena Lublin -zapowiada prezydent miasta. Nazwa takiego partnera znajdzie się w nazwie stadionu. Miasto "bada grunt i stara się namówić bogate spółki.
- Sponsor zostanie wybrany w postępowaniu publicznym - mówi Krzysztof Żuk, prezydent Lublina. - Nowy zarząd Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji dostanie polecenie przygotowania takiego przetargu. Odbędzie się w tym roku.
Jaką część kosztów uda się zdobyć w ten sposób? - Trudno to wyliczyć - stwierdza Tomasz Grodzki, który od początku roku jest prezesem MOSiR. - Liczy się tzw. ekwiwalent reklamowy, ważna jest m.in. liczba mieszkańców miasta, ale też liczba imprez. Było już parę imprez, na razie jesteśmy na starcie i nie bardzo możemy chwalić się wskaźnikami.
Sprawdziliśmy ile zarabiają na tym inne obiekty. Na 6 milionów zł rocznie miejsce w nazwie swojego stadionu wyceniła Legia Warszawa, która właśnie ogłosiła, że poszukuje nowego sponsora tytularnego. Przez blisko trzy lata, do końca ubiegłego roku stadion nosił nazwę Pepsi Arena.
Stadion zbudowany w Gdańsku na mistrzostwa Euro 2012 nosi nazwę PGE Arena, za co Polska Grupa Energetyczna płaci 7 milionów złotych rocznie, a umowa została zawarta na 5 lat. Obiekt ten trudno jednak porównywać z naszą Areną Lublin, która mieści 15,5 tys. kibiców, podczas gdy gdański stadion prawie cztery razy tyle.
Tyle samo kibiców, co na lubelskim stadionie mieści się na kieleckim Stadionie Miejskim, który zmienił nazwę na Kolporter Arena. Według doniesień świętokrzyskich mediów spółka Kolporter wykłada na to 500 tys. złotych rocznie. Również ta umowa została zawarta na pięć lat.
- Myślę, że można mierzyć wyżej niż Kielce, choć i taka kwota pewnie byłaby satysfakcjonująca, biorąc pod uwagę, że teraz po tej stronie mamy zero - mówi Grodzki.
Po to, żeby chętni się znaleźli, Ratusz złożył już propozycję kilku spółkom. - Jesteśmy z taką ofertą w największych polskich firmach - mówi prezydent. Pytany o liczbę odpowiada, że jest ich "około pięć”. A prezes MOSiR dodaje, że poszukiwania będą się koncentrować na dużych państwowych firmach, jak np. PGE lub Tauron. - Kolejki chętnych nie ma - przyznaje Grodzki. - Gdyby się o nas bili, można by dyktować warunki.