– Policjant bez powodu mnie uderzył i raził paralizatorem – skarży się przedsiębiorca z Lublina. Mundurowy, który miał go napaść, odszedł z policji, bo nie radził sobie ze stresem i agresją. Prokurator umorzył sprawę, a sąd skazał przedsiębiorcę za znieważenie i usiłowanie napaści na funkcjonariusza
Pan Krzysztof* skontaktował się z naszą redakcją po publikacjach „Dziennika Wschodniego” na temat policjantów, podejrzanych o znęcanie się nad zatrzymanymi. Z jego relacji wynika, że i on został porażony przez mundurowego prywatnym paralizatorem.
Z "Tancereczki" do komisariatu
Wyrok w sprawie pana Krzysztofa zapadł w Sądzie Rejonowym Lublin–Zachód. Przedsiębiorca został skazany na 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata. Sprawa dotyczy wydarzeń z kwietnia 2014 r. Nasz Czytelnik siedział wówczas ze znajomym w ogródku bistro „Tancereczka” przy Krakowskim Przedmieściu w Lublinie. W sądzie ustalono, że obaj wypili po dwa piwa i po kieliszku wódki.
– Kiedy zapłaciliśmy rachunek, kolega chciał jeszcze skorzystać z toalety, ale kelnerki mu zabroniły – wspomina pan Krzysztof. – Wtedy stanąłem przed wejściem do ogródka i informowałem przychodzące osoby, że nie będą mogły używać toalety.
Obsługa bistro wezwała policję. Na miejscu zjawił się Arkadiusz K. z towarzyszącą mu policjantką. Pan Krzysztof i jego kolega zostali skuci i przewiezieni na komisariat przy ul. Okopowej. Formalnie, dla ustalenia tożsamości.
– Kiedy szliśmy korytarzem, policjant kilka razy poraził mnie paralizatorem – mówi pan Krzysztof. – Weszliśmy do pokoju i od razu dostałem strzał pięścią w twarz. Byłem w kajdankach, więc padłem na podłogę. Powiedziałem policjantowi, że stosuje ubeckie metody i mu tego nie odpuszczę.
Przedsiębiorca, zaopatrzony w lekarską obdukcję, zawiadomił prokuraturę o przekroczeniu uprawnień przez policjantów. Z opinii lekarza wynikało, że rzeczywiście mógł zostać pobity. Mundurowi się nie przyznali, więc prokuratura umorzyła sprawę. W dniu zdarzenia przedsiębiorca pił bowiem alkohol.
Śledczy stwierdzili też, że skoro na wyposażeniu pierwszego komisariatu nie ma paralizatora, to Arkadiusz K. nie mógł użyć takiego sprzętu (tak samo policja tłumaczyła początkowo incydent z Francuzem, którego miał razić paralizatorem funkcjonariusz z trzeciego komisariatu w Lublinie – dop. red.).
– Nikt nie wziął pod uwagę, że policjant mógł mieć własny paralizator – dodaje pan Krzysztof.
Pięć różnych wersji wydarzeń
Na decyzję śledczych nie wpłynął też fakt, że Arkadiusz K. od lat leczył się w poradni zdrowia psychicznego. Lekarze stwierdzili, że jest wybuchowy, ma trudności z samokontrolą, cierpi na nagłe zmiany nastroju oraz ma „obniżoną tolerancję na stres i wszelkie obciążenia emocjonalne”. Jeszcze przed umorzeniem śledztwa policjant został uznany za niezdolnego do służby i pożegnał się z mundurem.
Przedsiębiorca został natomiast oskarżony o znieważenie i usiłowanie napaści na policjanta. Miało do tego dojść przed „Tancereczką” i w komisariacie. Podczas śledztwa policjanci zgodnie opowiadali, jak przedsiębiorca się z nimi szarpał, obrażał i próbował uderzyć Arkadiusza K. Jednak w sądzie jego koleżanka z patrolu przedstawiła pięć różnych wersji wydarzeń. Obsługa bistro nie potwierdziła, by doszło do szarpaniny. Przeciwnie, według niej pan Krzysztof i jego kolega zachowywali się spokojnie.
– Dotarliśmy do nagrania z monitoringu, które dowiodło, że nie było żadnej awantury. Zeznania policjantów były nieprawdziwe – utrzymuje pan Krzysztof.
Sędzia Katarzyna Gałus uznała jednak, że nagranie jest słabej jakości i jako dowód ma niewielką wartość. Podzieliła również opinię prokuratury w kwestii paralizatora. Skoro w komisariacie nie było takiego sprzętu, to policjant nie mógł go użyć.
– Sąd nie wziął pod uwagę obiektywnych dowodów. Dał wiarę policjantowi, który w dniu zdarzenia był niezdolny do służby ze względu na dolegliwości psychiczne – wylicza pan Krzysztof.
Przedsiębiorca odwołał się od rozstrzygnięcia wyroku. W lipcu sprawą zajmie się sąd odwoławczy. Policja i prokuratura nie komentują sprawy.
*imię zmienione