- To ruina. Boimy się, że dojdzie do tragedii - alarmują mieszkańcy bloku przy ul. Samsonowicza. Skarżą się, że nie mają żadnego kontaktu z właścicielem i ślą protesty do lokalnych władz. Oczekują remontu, choć... nie płacą za mieszkania.
- Od tamtej pory nie było tu żadnego remontu - skarży się Anna Kobuc, jedna z lokatorek. - Nie mamy gazu, więc zimą musieliśmy korzystać z elektrycznych grzejników. Podobnie jest z ciepłą wodą. Nowy właściciel kompletnie się nami nie interesuje. Czeka, aż sami się wyniesiemy, ale nie mamy dokąd.
W dawnym hotelu mieszka ponad 30 rodzin. Drugie tyle wyprowadziło się stamtąd w ciągu ostatnich kilku lat. Budynek jest w bardzo złym stanie. Mieszkańcom grozi odcięcie prądu.
- Nie mamy osobnych liczników, więc nie każdy płaci - tłumaczy pani Maria, lokatorka jednego z mieszkań. - Staraliśmy się o własne liczniki, ale bez zgody właściciela nic się nie da zrobić. Zgody nie ma, bo on nas ignoruje. Nawet nie wiem, komu mamy płacić czynsz.
- Od dziesięciu lat mieszkają praktycznie za darmo - mówi Marek Danelczyk. - Nie chcieli podpisać ze mną umów najmu, chociaż 50 zł miesięcznie za pokój to chyba nie jest dużo. Podobnie jest z opłatami za media. Już 10 lat temu długi mieszkańców wobec LPEC sięgały 350 tys. zł. Roczny koszt ogrzewania budynku to ok. 150 tys. zł.
Danelczyk zapewnia, że nigdy nie unikał kontaktów z mieszkańcami bloku. Chciał też przekazać budynek miastu, w zamian za inną nieruchomość. Przy ul. Samsonowicza miały powstać lokale socjalne, jednak Ratusz wycofał się z rozmów.
- Ludzie nie płacą, a mimo to nikt przez te 10 lat nie został wyeksmitowany - dodaje Danelczyk. - Teraz protestują, bo mogą zostać bez prądu. To decyzja Zakładu Energetycznego - dodaje właściciel, który deklaruje, że w każdej chwili może podjąć rozmowy z Urzędem Miasta w sprawie zamiany.
Tymczasem mieszkańcy zwrócili się z prośbą o pomoc do wojewody i władz miasta. Nie jest wykluczone, że sprawą bloku przy Samsonowicza zajmie się również nadzór budowlany.