Dwa największe lubelskie hipermarkety sprzedają karpie poniżej 6 złotych za kilogram. Zarobek mają niewielki – nawet jednogroszowy. Ale niską ceną przyciągają klientów. Ci przyjdą po świąteczną rybę, a wyjdą z koszykiem pełnym innych towarów.
Rozpiętość cen jest dość znaczna i potwierdza, że wojna karpiowa, która rozpoczęła się trzy lata temu, trwa w najlepsze. Hodowcy oferują ryby w cenie ponad 7 zł brutto (gospodarstwa rybackie w Kocku, Siemieniu, Jedlance). Czy hipermarkety sprzedają karpie poniżej ceny zakupu?
Lubelski Real kupuje ryby w Jedlance. Cenę 5,89 zł ustalono centralnie dla wszystkich sklepów tej sieci w kraju.
– Zamówienia robimy dużo wcześniej, na kilka miesięcy przed sezonem – tak Maria Wolniak, kierowniczka działu spożywczego, wyjaśnia niską cenę. – Podpisuje się wtedy umowy i ustala cenę. Nasi kontrahenci wiedzieli o nowej ustawie dotyczącej cen. Sprzedajemy karpia o grosz czy dwa drożej niż kupujemy.
Leclerc zaopatruje się w Siemieniu. – Cały rok pracujemy z naszym dostawcą i teraz to procentuje – mówi Grzegorz Grabarek z działu ryb. – Koledzy z innych naszych sklepów takich warunków jak my nie dostaną. Mamy niską cenę, ale nie niższą od ceny zakupu, zarabiamy minimalnie, ale zarabiamy.
– To chyba dobrze, że Leclerc ma taką cenę? – pyta Edward Łagowski, prezes Gospodarstwa Rybackiego w Siemieniu. – Nie wiem, czy handel traci, czy zarabia. My na tej transakcji nie tracimy. Sprzedajemy niewiele karpi, ale jednak drożej niż wynoszą nasze koszty.
Inne, mniejsze sklepy mogą tylko pomarzyć o takiej cenie. Nawet firmowe stoisko gospodarstwa z Kocka w hali przy ul. Ruskiej sprzedaje karpie po 8,50 zł. W ubiegłym roku drobni sprzedawcy otwarcie mówili, że hipermarkety dopłacały do karpi, żeby odebrać klientów konkurencji. Teraz takie praktyki są jednak prawnie zabronione.